No dobra tamta noc była ZIMNA! Nie lubię jak mnie budzi zimno, choć przyznaję, że jokull o wschodzie słońca jest piękny, swoim zimowym pięknem. Bo dziś znów słonko nas budzi. Szczęściaryyyyy! Hey, i'm in love! My heart is beating like a jungle drumm! Hydyngydyngydyngyng! Tańczymy i nucimy lodowym górom o wschodzie słońca.
Na śniadanie jemy zatokę Jokusalrion, na drugie spacer do kościółka w Hof. Odkrywamy że mają tu hopla na ładne kamyki i minerały. Mnie to nie dziwi, ja mam już w plecaku całe stado małych kamyków! Muszę się mocno powstrzymywać żeby brać tylko te najładniejsze. Bo wiecie, wszystkie są naj, jak muszelki. Wracając w lodowatym wietrze z mini-kościółka, który podobno był świątynią Thora, nucimy dla rozgrzewki "bursztynek bursztynek". Muszę Thorowi przyznać, że śliczne tam było zadupie.
Na obiad karmimy wschodnie fiordy, normalnie z ręki nam jedzą. Powoli wyciera mi się na rogach słowo "pięknie" od zbyt częstego używania, szukam synonimów. Z ciekawostek wyciera mi się też folijka na karcie visa, tak, to prawda, że tu zawsze i wszędzie płaci się kartą. Na samoobsługowej benzinpompie też. No więc fiordy są cudne, sympatyczne, śliczne, majestetyczne i priekrasne i... Brak mi słów. Przyroda wciąż mnie tu zadziwia, co krok.
Deser - w uroczym małym miasteczku udaje nam się poblogować. Pan w turistinfo ratuje mi też dupę ładując baterię do aparatu. $>*^%#*}*#%{*+ chińszczyzna. Baterii w jabłku starcza mi akurat na 3 posty! Zostawiam Agni na trawie zatopioną w blogu i idę zobaczyć skalny kościół elfów. W kamiennych kręgach mchy i bluebellsy, to mi pasuje do elfów. I wiatr! Leżę sobie u elfów na mchach i staram się nie deptać dzwonków. A nuż to jedzą albo dzwonią sobie nimi na msze, w konkurencji do maleńkiego kościółka u stóp ich skał. Kiedy schodzę znajduję przy ścieżce koszyczek wypełniony minerałami i kamykami. Ciekawe czy to zostawiły elfy ludziom czy odwrotnie. Podoba mi się to, że mimo chrześcijaństwa nie zapierają się starych wierzeń. Art dizajn w miasteczku oferuje iście elfie sukienki z mgły i foczej skóry. To też mi pasuje do elfów, elfy z mitologii to nie są przytulanki, bywają krwiożercze. No i deser dla ciała- pierwsza islandzka kawa i ciacho w czerwonym drewnianym domku.
Droga do kolacji jest długa i kręta, nazywa się Ouxi, wiedzie przez kanion i przełęcz, wije się, pyli, trochę kropi deszczem. A dziury istna Rumunia na Islandii, brrr. Martwimy się, bo w naszym zielonym piździku coś trochę rzęzi i grzechocze.
Na kolację portowe miasteczko Seydisfiordur, z piękną trasą dojazdową, Karo - nie ominęłyśmy! Plansza mówi że jest + 4 stopnie, na szczęcie nie jest tak żle. Dokładnie pół Islandii przejechane!!! Znajdujemy dziś zaciszny kącik, tuż przy stosie kamieni, na którym są naklejone haftowane oczy. Taki to kraj, gdzie kamienie mają nas na oku, tej nocy jesteśmy pod dobrą opieką małego ludku.
1 komentarz:
jo to przeczytoł jednym tchem :)uffff :)
Prześlij komentarz