Pogoda zaczęła nam pozazywać, że najwyższy czas się stąd ruszyć, ale jeszcze dziś droczymy się z nią troszkę i olewacko demonstrując swoje podejście do zimnego wiatru - idziemy na basen. Najstarszy basen w R. z 1937 roku - ale klimat! W dodatku po raz kolejny udaje nam się ominąć główny turystyczny nurt, pływamy w basenie z samymi Islandczykami, a potem razem z nimi wychodzimy po schodkach na zewnątrz i pod gołym, zachmurzonym niebem moczymy dupy w wodzie o temperaturze 40 stopni. I tak kilka razy runda, po wyjściu z tych 40 stopni jestem niezniszczalna nawet na tym zimnym wietrze. Foti z bioderka, bo nie wolno, a skrytym fotografom grożą policją. Odkrywamy też że Konur to kobiety (a Karlar panowie) oraz że panowie z paragonuzpodróży mieli rację - pylsar to naprawdę pylsar i jest tu sławny. Czyli hot-dog, dla niewtajemniczonych w arkana tego cudnego języka. Uspokoję Was, nie jadłam tego, nasz polski łobiod rządzi póki może! Ale patriotycznie na prezent kupujemy milkę. Made in Germany. Heh.
Potem znów krążymy i snujemy się, omijamy miejsca, które jeszcze wg przewodnika sprzed 4 lat były "za darmo" - a już nie są. Znajdujemy murale, zachwycamy się przedziwnym budynkiem z baniek mydlanych, umawiamy się na wieczór z naszym hostem-ghostem. Mam śmieszne uczucie, że znam już to miasto, kiedy tylko od trzech dni po nim krążymy Wciąż mnie nurtuje jacy oni - Islandczycy - są, jak wyglądają ich domy, co tam sobie myślą. Bo ani Jimmy, ani Anita chyba tak do końca typowymi mieszkańcami wyspy nie są. Najbardziej islandzki na razie wydaje się pan sąsiad, który grzecznie acz stanowczo prosi, żeby używać ścieżki i nie przechodzić mu pod oknami po jego steypu. Choć kiedy Anita ubiera się na imprezkę i wychodzi z domu, przyznaję, że jest typową Islandką. Kolorowo, nieco pstrokato (<3), lekko i z wdziękiem. Tak, dziewczęta tu mają naprawdę świetny styl.
No i tylko tu, w środku miasta, instalacja z wyraźną prośbą. Fascynują mnie Ci ludzie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz