Co tu znajdziesz

piątek, 19 czerwca 2015

Kryzys meteopatyczny

Myślę sobie, że już macie dość Izraela, heh, na pokazywaniu zdjęć z podróży mój Luby po prostu... zasnął, ha. 
Niedawno pisałam też o przeciw-hejcie i nie hejtowaniu. ALE teraz hejtuję, hejt hejt hejt. Nienawidzę czasem tej naszej pogody. Marzę o cieple od... (liczę na palcach) września zeszłego roku? Dziewiąty miesiąc, taki mamy klimat. Czemu nawet w lecie nie jest ciepło, kiedy będzie, jak nie teraz? Zwariuję. Marzę o ciepłych wieczorach, jeżdżeniu na rowerze i spacerach, lodach i sukienkach, oknach otwartych na oścież i sandałach. Pewnie powiecie, że pogodę trzeba mieć w sobie oraz to wszystko i tak można robić. Można, ale meteopata, czyli osoba odczuwająca zmiany pogodowe i reagująca na nie nastrojem (Wikipedia: patologiczna reakcja organizmu człowieka na działanie czynników meteorologicznych, uzależniona od jego wrażliwości indywidualnej. Chorobotwórcze działanie zmian pogody na organizm (kondycję fizyczną i psychiczną.) ma pogodę w sobie - taką, jaka aktualnie za oknem. Deszcz nawet mi nie przeszkadza, lubię burze, ale... marzę o cieple. W taki dzień jak dziś, kiedy budzę się zbyt wcześnie i leżę słuchając, jak deszcz dziobie w parapet - nie chce mi się wstać z łóżka, wyjść spod koca, rozmawiać z ludźmi. Chce mi się leżeć pod kocem z głową opartą na Jego udzie i pozwolić myślom płynąć lub odpłynąć w sen. "Nie marudź", "ogarnij się", "wypij ciepłą herbatę" - naprawdę nie pomaga. Czekolada też nie. Nawet piękna kolorowa kanapka z pastą z marchewki, burakiem i czarnuszką też nie. Ani parasol w kolorze miętowym, kupiony pewnego słonecznego dnia, żeby mieć jakiś jasny kolor na deszczowe dni. Trochę pomagają rozmowa, kawa na kanapie, czekoladowe ciastko i ciepłe myśli, słowa. Myślę w kółko o tym, że potrzebuję ciepła, ciepła, ciepłego wiatru, słońca, czuję się jak wampir zsysający ciepło z promieni, wiem, czemu ćmy tak lecą do światła. Patrzę z nadzieją na prognozę pogody... i dostaję smsa: weź ciepłe rzeczy i parasol. I chce mi się płakać albo wyjechać do ciepłych krajów, na mityczny Madagarskar.

Dla samej siebie w ramach podnoszenia morale i antychandry wrzucę tu wspomnienie niedawnego weekendu, początku czerwca. Taki dowód, że słońce istnieje, przecież nie może padać wiecznie. I dowód też na to, że po intensywnych podróżach dobrze jest spędzić czas po prostu, z przyjaciółmi, na łonie natury, z piwkiem albo bez, z dłonią w dłoni. Przejść symbolicznie rzekę i ruszyć w dzikie ostępy, zasnąć na szczycie Babiej Góry, postraszyć pająki i ulać coś na ofiarę pod kapliczką w środku lasu, ukraść piwonie i cieszyć się później w zaciszu domowym ich pachnącymi, puchatymi łbami.

Może jutro będzie słońce...?

wtorek, 16 czerwca 2015

Kilka dni w Izraelu (4)

Dotknięcie świętości

Cztery dni i mały hak, cztery długaśne wpisy. Oj przeżywam tę podróż... przeżywałam ją na różne i różniste sposoby. Pod koniec wyjazdu powiedziałam Gosi, że nie wiem, kto by z nami wytrzymał to tempo - ale nie ogólnie wycieczki, tylko zaglądania do każdej świętej dziury. W Jeruzalem na każdym kroku ocierasz się o świętość. Interesowało nas WSZYSTKO, każdy skrawek tej świętej ziemi, każdy kościół, synagoga, kaplica, meczet, grobowiec, ludzie i święci, wszystko co ważne dla Ludów Księgi.

Jerozolima najeżdżana przez tysiąclecia, od Rzymian, przez Abbasydów i Turków (dzięki którym w 1 w ne żydzi odzyskali wstęp do miasta), przez Krzyżowców i Mameluków, i znów Turków, i wreszcie niszczona przez kolejne wojny (Jordania, Palestyna...) wciąż zaprasza, kusi, przyciąga rzesze ludzi (podobno milion turystów odwiedzi stare miasto tego lata...). To naprawdę musi być czakram - jeżeli ktoś wierzy w potęgę miejsca. Jeśli ktoś wierzy w potęgę modlitwy, to z każdej strony płynie ona w niebo, żydzi kołyszą się pod ścianą płaczu, czytają pisma i dyskutują w synagogach, muzułmanie modlą się w meczetach, kobiety siedzące na wzgórzu świątynnym skandują zawodząco: Allah Akber! Obok, w cieniu drzew są czytane i rozmyślane pisma, są rozkładane dywany modlitewne, kilkaset metrów dalej chrześcijanie biją w dzwony i palą kadzidła. Pokażę Wam coś, co jest moim najmocniejszym doznaniem z Jerozolimy. Jeżeli tam pojedziecie, wejdźcie o zachodzie słońca na jakiś dach, koniecznie, na dole tak tego nie słychać. Spektakl nawołujących muezinów nad dachami Jeruszalaim, to coś, co sprawia, że na chwilę dusza wstrzymuje oddech. 

(Z okazji mojego cudnego prowadzenia kamery... chciałam pozdrowić Agni! Hehe)

W piątek muzułmanie mają swój święty dzień, w Jerozolimie obserwujemy jak przechadzają się wystrojeni w dżalabije i chusty/turbany/czapki. Zgodnie z zasadami dżalabija ma być luźna, ma sięgać nad kostki, ale nie być za krótka (ciekawostka: wg hadisu będą w ogniu <piekielnym> kostki mężczyzny, który nosi dłuższe ubrania), wskazówki też mówią, że strój muzułmanina powinien się w miarę możliwości wyróżniać od stroju ludzi księgi i pogan - wyróżnia się, potwierdzam; nie wolno im nosić koloru czerwonego (preferowana przez muzułman jest zieleń). Również w piątek wieczorem zaczyna się szabat i miasto zamiera, w szabat żydzi nie mogą pracować. Za to wystrojeni, całymi rodzinami pędzą pod ścianę płaczu, żeby się modlić, śpiewać i świętować, pozdrawiają się na ulicach: Shabat Shalom! Telefonowanie, kupowanie, podróżowanie jest uznawane za pracę - więc nie działa komunikacja (tylko arabskie taksówki), zamykają się stragany (oprócz arabskich) i taki stan trwa aż do soboty, do zachodu słońca - i to jest ważna informacja dla turystów! Takie świętowanie ma w sobie wiele uroku, czuć odmianę od zwykłego dnia. Może trzeba by tu dodać, kogo obserwujemy - kiedy np. siedzimy pod bramą Damasceńską, mamy pełen przegląd wystrojonych żydów, pędzących pod ścianę płaczu na modły. Żydów z przeróżnych nurtów, z czego najbardziej w oczy rzucają się chasydzi (podsunę Wam piękne zdjęcia z Lelowa) - w czarnych kapeluszach (ewentualnie kipach lub futrzanych czapach), z raczej krótkimi brodami i długimi pejsami, w czarnych płaszczach. W męskim ubiorze wszystko jest znaczące - kolor i materiał, z którego zrobione są kipy, czy ktoś nosi kapelusz i z jakim rondem, czy ma garnitur, płaszcz czy kraciastą koszulę, wtajemniczeni od razu rozpoznają szkołę i poglądy delikwenta. Bardzo mnie intrygowały idealne loki na chasydzkich pejsach, patrzyłam na ich poważne miny i wyobrażałam sobie jak mi taki chodzi po domu w papilotach na pejsach i nie mogłam się nie uśmiechnąć. Zaskoczyło nas, jakim szabat jest nie poważnym, a radosnym świętem. Śpiewali pieśni, rozmawiali, cieszyli się, to było naprawdę odczuwalne. Dla nas, wychowanych w chrześcijańsko-cierpiętniczej atmosferze było to nawet zaskakujące.. choć teoretycznie wiem, że religie zmartwychwstałego też mają w sobie nieść radość. W niedzielę miasto z kolei żyje normalnie, za to chrześcijanie zaznaczają dzwonami na wieżach swój święty dzień.

Szalom Alejhem, Salam Alejkum!

Żydzi i muzułmanie przenikają się nawzajem na każdym kroku, nie mogę o nich pisać osobno. Tak od siebie odmienni, tak do siebie podobni. Tak odmienni wizerunkowo, pejsy kontra brody, kipy kontra chusty, tak podobni w niektórych rytach, ludy pustyni (choćby rytach ablucyjnych). Z tak trudną historią, na tym terenie. Zacznę od miejsca nieistotnego, które zrobiło na nas duże wrażenie - grobowiec proroków na Górze Oliwnej. Mała tabliczka ze strzałką w dół... naprawdę w dół. W Jerozolimie w kościołach nie jest chłodno, w domach nie jest chłodno - z tej pieczary wieje wilgotnym chłodem. Na dole w chłodzie i ciemności stoi mężczyzna, wyjaśnia nam, że tu pochowano trzech proroków, pokazuje plan katakumb, daje do ręki małe, zapalone ogarki świeczek i... ruszamy w ciemność, ostrożnie macamy stopami przed sobą, zastanawiają się czy zaraz potkniemy się o jakieś prorocze kości. Czy to tutaj zwabiają niegrzecznych, zbyt ciekawskich turystów? Chłód, ciarki i ciemność, dziury w ziemi, karteczki z modlitwami. Wypełzamy stamtąd z ciarkami, mrużąc oczy na oślepiające światło dnia. Ale jak to mówią: dla każdego coś ciekawego, zapoznane Polki mówią: to było okropne miejsce! A ja... polecam ten dreszczyk emocji.


Najświętsze miejsce żydowskiej religii, to (III) świątynia, zburzona w 70 roku, z której została tylko ściana zachodnia, zwana Ścianą Płaczu. Na terenie "wzgórza świątynnego" teraz znajdują się Meczet Al-Aqsa i Meczet Kopuły na skale (z którego Mahomet wstąpił w niebo, zbudowany ok. 700 roku), którego złota kopuła jest widoczna z niemal każdego miejsca w Jerozolimie. Cały ten teren jest mało dostępny dla nie-muzułmanów, można wejść jedynie na wzgórze (do meczetów już nie) w określonych godzinach i przez określone wejście. Meczety to jedyne miejsca w Jerozolimie, gdzie w ogóle nie wolno nam wejść. Odwiedziłyśmy jedynie meczet na szczycie Góry Oliwnej, skąd Chrystus wstąpił w niebo. To, co teraz powiem zabrzmi stereotypowo, ale... oprócz tegoż meczetu, synagogi są jedynymi miejscami, w których wstęp dla zwiedzających jest płatny. Ogólnie - to dobrze, bo jakbyśmy miały płacić za każde święte miejsce... to by zrujnowało nasze i tak nieobfite budżety. We wspomnianym meczecie oprócz niewyraźnego odcisku w kamieniu leżały: patera i pięć dolarów, pędzel i farba malarska, a we wnęce w ścianie ukryte były czarne buty (?) Może Chrystus je zzuł zanim wstąpił do nieba i można teraz sprawdzić jaki miał rozmiar nogi? (Duży!) Dalej już się nie zapuszczamy, zaczyna się arabska tłoczna dzielnica, nie mogę się tam powstrzymać, żeby nie zrobić zdjęcia tego czerwonego szyldu, bram nieba dwa kroki od śladu stopy Jezusa wstępującego. Muzułmanie pozostają dla nas za zasłoną tajemnicy, mimo, że wszędzie ich pełno, oglądamy tylko z zewnątrz meczety oraz minarety dobudowane tu i tam. Żydzi, choć pozwalają podejść do siebie i swoich tajemnic bliżej, wejść niewiernym, dotykać swoich kamieni - również są dla nas tajemniczy, nie odczytujemy biegle ich kodów kolturowych. Dotykamy z szacunkiem świątyni, gładki kamień przy którym jesteśmy jak jętka - w ostatniej ścianie w oparach modlitw mieszka dziś mnóstwo ptaków. Wchodzimy w dzielnicę chasydów Mea Shearim, na starym mieście trochę z onieśmieleniem wchodzimy do ogromnej synagogi. Wieloletnie spory czuć właśnie w budowlach, meczety w miejscach świętych dla żydów i chrześcijan, dobudówki minaretów - jak ten koło wielkiej synagogi Ramban (co ciekawe zbudowanej przez żyda, który żeby dopiec swoim antagonistom żydowskim przeszedł na islam...), świątynie przechodzące tutaj z rąk, do rąk, dzielnica żydowska, która była doszczętnie zburzona i odbudowano ją wielkim nakładem sił, pokiereszowany arabski cmentarz. To wszystko mówi, że ten spokój Jerozolimy jest pozorny, że wystarczy mały zapalnik, żeby stare rany znów odżyły.


In nomine Christi amen

Na starym mieście osobną dzielnicę mają Ormianie, osobną chrześcijanie ogólnie potraktowani, w tej dzielnicy znajduje ponad 40 miejsc znaczących dla chrześcijan różnych wyznań. Stosunki chrześcijańskich wyznań na Ziemi Świętej reguluje Status Quo, dokument niezmiennego stanu rzeczy. Żądamy od żydów i arabów by się kochali i dogadywali, a w tym miejscu świętym dla chrześcijan, oni sami, między sobą biorą się za łby. Najsmutniejszym tego przykładem jest dla mnie Bazylika Grobu Pańskiego. Jest podzielona na różne fragmenty, różne kościoły zarządzają kaplicami, nawami itp. każdy po swojemu. Większość praw mają grecki Prawosławny Patriarchat Jerozolimy, Kościół Rzymsko-Katolicki reprezentowany przez franciszkanów oraz Apostolski Kościoła Ormiańskiego, korzystać z niej mogą Syryjski i Etiopski Kościół Prawosławny. 
Dziedziniec przed wejściem jest ogólnie dostępny, ale prawo do sprzątania przysługuje prawosławnym. Fasada wraz z portalem, Kamień namaszczenia oraz edykuła Grobu wraz z kaplicą Anioła są we władaniu trzech głównych kościołów i one wspólnie decydują o naprawach i pokrywają koszty. Prawa do wyłącznej opieki nad kopułą nad dawnym kościołem krzyżowców (Katholikon) wykazują prawosławni, ale pozostałe dwa główne wyznania kwestionują to prawo i domagają się uwzględniania ich w planach remontów i kosztów. Z kolei Ormianie wysuwają roszczenia do kaplicy Świętej Heleny, łacinnicy do kaplicy odnalezienia Krzyża, a pozostałe dwa kościoły się temu sprzeciwiają. Sam Katholikon jest we władaniu prawosławnych, ale zasada Status Quo daje pozostałym wyznaniom prawo uzgadniania z nimi zmian i napraw. Łacinnicy i prawosławni spierają się o prawa do siedmiu Łuków Dziewicy, a Ormianie i Syryjczycy o prawo do kaplicy Nikodema. (za wikipedią)
Z zewnątrz bazylika się sypie, ale nikt jej nie naprawi bo nie mogą dojść kto ma płacić i w jakim duchu odnawiać - nie mogę tego zrozumieć. Wchodzimy do środka i od razu natykamy się na głaz, na którym położono Chrystusa zdjętego z krzyża, śpiewają nad nim pieśń (bardzo ładnie) jacyś młodzi chórzyści (z bardzo złym akompaniamentem organów). Odchodzą i... dziki tłum się rzuca, pada na kolana, pociera o głaz, scałowuje z niego świętość, kładzie czoła na posadzkę, ociera się i przeciera i naciera świętością. Patrzymy w osłupieniu. Że tak zacytuję przewodnik: obecną płytę położono i namaszczono w 180x roku... a poprzednią, oryginalną gdzie zjadło? W głębi kaplica katolicka, na piętrze prawosławne rosyjska i grecka, schodami ze dwa poziomy w dół (!)  Krypta Heleny i kaplica ormiańska. Stajemy w kolejce i wchodzimy do grobu pańskiego. Ile ja się naczytałam o tym miejscu, kiedy pisałam o pięćdziesiątnicy i świętym ogniu... Ciarki mnie tu właściwie nie opuszczają. Patrzę na kamień i wota przez pół minuty i już koniec widzenia, symboliczna głowa na stronie jednego wyznania, nogi na drugiej, mam nieodparte wrażenie, że oglądamy obraz chrześcijaństwa w miniaturze.

Schodząc w dół do Krypty Heleny odczuwam mocno to, że faktycznie, stare Jeruzalem tkwi schowane w głębi. Przypadkiem odchodzimy od tego blichtru i zaglądamy w jakąś boczną nawę... i nagle czuję się jak w filmie. Jakby przytłumiły się za mną głosy turystów z kolejki do grobu, jakbyśmy przeszły na drugą stronę lustra. Stary, bardzo zniszczony ołtarz z obrazem tak ciemnym, że nie wiem co na nim jest. Za szkłem popękanym jak pajęczyna. A za nim wykute w skale otwory, prowadzące gdzieś w głąb, patrzymy w czerń, wieje chłodem. To miasto ma swoje tajemnice. Wycofujemy się, mam ciarki na skórze, choć trochę kusi sprawdzić, jakie czarnomroki tam siedzą w podziemiach, znów przypomina mi się, że ktoś powiedział, że to miasto jest jednym wielkim czakramem, miejscem mocy.

„Przekroj lokalizacji Grobu i Golgoty-pl” autorstwa Luogo_della_tomba_di_Cristo.jpg: Croberto68 *derivative work: Jacek555 
Bazylika ma jeszcze jedną odpowiedź na moje pytania - gdzie jest Golgota? Tu. Tkwi zamurowana na piętrze, oprawiona w obcałowane i upalcowane szkło, obmurowana szkłem, ołtarzem i ikonami, podświetlona i lekko pachnąca odorem świętości. Trudno uwierzyć, że kiedyś górowała nad miastem. Wpełza się jakby pod stół, gdzie w szkle jest dziura ziejąca czernią i przyjemnie pachnąca kadzidłem. Trzeba w nią włożyć łapę, żeby dotknąć Golgoty, gdzie powinna tkwić czaszka Adama, gdzie spadła krew zmazująca grzech pierworodny. Kiedy siedzę wpełznięta pod stołem, kobieta obok mnie psika spryskiwaczem o zapachu mocno cytrynowym i poleruje upalcowane szkło. Sacrum vs profanum. Jest kilka systemów zamykania drzwi bazyliki, klucze do niej od XIII wieku mają tylko dwie muzułmańskie rodziny i są specjalne systemy zamykania określone na każdy dzień i każde święto. Włoscy turyści tłoczą się pod nimi, wszyscy nagrywają komórami lub strzelają zdjęcia, zamykanie wrót rozbłyska fleszami. Jakby jednak wjechał na tym osiołku dziś, miałby mnóstwo sweet fotek i milion wejść na youtubie. Czuję się z tym wszystkim jakoś dziwnie.



W Kościele Łzy Chrystusowej, zbudowanym w kształcie kropli, jeżeli usiądziecie w ostatniej ławce i spojrzycie przez witraż, zobaczycie małą zapowiedź triumfu chrześcijaństwa...  

Sprzed Chalcedonu 

W sumie w ogóle nie myślałam, że je tam spotkam, kościoły, uznające tylko trzy pierwsze sobory, na których ustalała się doktryna chrześcijaństwa. Ten, którego postanowienia już odrzucili miał miejsce w Chalcedonie (dziś teren Turcji) w 451 roku. (Część z nich nawiązała w późniejszych czasach łączność z Rzymem i funkcjonują jako Katolickie Kościoły Wschodnie). Nie uznali oni dwóch natur współistotnych w Chrystusie, boskiej i ludzkiej wspólistotnej. Bo i nie było wtedy jasne, czy był on człowiekiem, czy jednak bardziej bogiem? Jak to możliwe, by bóg narodził się jako człowiek - i umarł? Czy bóg jadł, spał i miał inne ludzkie słabości? Takie dylematy trzęsły w pierwszym wieku chrześcijańskim światem... cóż, pytania - uważam - warte zastanowienia, choć dziś już nikt się nad tym nie zastanawia. Jest tych kościołów sześć, w Jerozolimie spotkałyśmy trzy - i wszystkie wywarły na nas wrażenie. 

Do podziemi Jeruszalaim schodzimy kilkakrotnie. Do lochów gdzie trzymano Jezusa (na Via Dolorosa), do wspomnianej już kaplicy ormiańskiej pod bazyliką Grobu Pańskiego. Zwiedziłyśmy też sztandarowe punkty chrześcijaństwa, w tym wieczernik nad Grobowcem Dawida. Pusta sala (nie w podziemiach), jakaś magia była w niej tylko dlatego, że akurat modlili się w niej i śpiewali zielonoświątkowcy (niezły jest ten mix chrześcijański). Do kościoła Syryjskiego trafiamy zupełnie przypadkiem, snując się po prostu wieczorem, nagle patrzymy, że nad drzwiami jednego domu jest mozaika z apostołem - o, Kościół św. Marka. Otwarte - mówi Gośka - więc wchodzimy. Pani, która sprząta, starsza kobieta, zawinięta w chustkę i z brakami w uzębieniu sadza nas w ławkach małego kościółka i zaczyna opowiadać ładną angielszczyzną. Mówi o tym, jak szukano miejsca na  wieczerzę wśród znajomych i jak Marek zaprosił ich do swojego domu. To ona mówi: prawdziwa Jerozolima kryje się pod spodem miasta, musicie zejść w dół, jeśli chcecie ją zobaczyć. Pokazuje schody, schodzimy, kolejna pusta sala, drugi tego dnia wieczernik. Ale tak, ta opowieść bardziej mnie przekonuje, szukali ustronnego miejsca, znaleźli salę w zwykłym domu, w zaułku, nie rzucali się w oczy, nie byli już wtedy popularni po całym tym wyganianiu handlarzy ze stopni świątyni. Wymykamy się przez ciężką bramę i wreszcie czuję, że Jerozolima sama pokazała nam ślad po mesjaszu, ślad bez warstwy blichtru i nalepki atrakcji turystycznej. 


Do kościoła ormiańskiego idziemy już świadomie, w niedzielę, na nabożeństwo - żeby posłuchać jak pięknie śpiewają. Szukamy wejścia, w końcu dociera do środka trzeba przejść przez ciężką, wyszywaną kotarę. Słychać śpiew, ale dobiega gdzieś z góry i nikogo nie widać, uwielbiam estetykę wschodniego wielogłosowego śpiewu. Niewielu wiernych, piękna świątynia, jak zresztą zawsze ormiańskie. W świątyni jest dziwne skrzyżowanie ikonostasu z ołtarzem, wystawiona nad nim jak w gablocie kolekcja kielichów i pater, a cała ściana za ołtarzem jest pokryta kaflami, ciekawie to wygląda. Biało - niebieskie kafelki kojarzą mi się bardziej z kuchnią niż z kościołem. Ormianie są mistrzami wypału ceramiki, glinianych, malowanych kafli. Wesoły i chętny do rozmowy ceramik Sandrini z sklepiku naprzeciwko kościoła wpuścił nas do swojej pracowni i pokazał nam cały ceramiczny proces twórczy! Zasłaniamy głowy, ramiona i nogi, ale i tak przechodzący brodaty kapłan coś sobie znajduje i każe groźnym tonem: rozkrzyżować! (Gosia założyła nogę na nogę). Brodaci kapłani buzą jakiś respekt, stosujemy się, a jednocześnie myślę, że coś w tym jest, moja babcia na takie zakładanie nogi na nogę też mówiła, że: huśczesz diobła! 


Na sam koniec, błądząc po dzielnicy ortodoksyjnych ożydów szukamy... kościoła etiopskiego Debre Ganet. Udało się, młoda ciemnoskóra dziewczyna nas do niego zaprowadziła, klucząc przez uliczki Mea Shearim. Stary, ciemnoskóry mnich przy wejściu pokazuje nam, że mamy zdjąć sandały, wchodzimy na mięciutkie, puszyste dywany. Ten kościół ma w sobie coś... pierwotnego, coś z pierwszych wieków chrześcijaństwa. Święci na ikonach poskramiają lwy i węże, ikony mają spłowiałe twarze i lśniące, ciemne złoto na szatach i aureolach. W niszach po bokach stoją... ogromne bębny i pałki. Ich liturgia nosi podobno cechy wspólnot judeochrześcijańskich z II wieku ne. Już po powrocie odkrywam, że oczywiście coś ominęłyśmy, że kościół etiopski w Jeruszalaim ma więcej tajemnic


Oprócz tego ominęłyśmy jeszcze MNÓSTWO tajemnic, uliczek, świątyń, zaułków. Zjadłyśmy nie dość hummusu, wyssałam za mało pomarańczy, za mały wór z solonymi migdałami wyniosłyśmy z szuku. Nie widziałyśmy Zachodniego Brzegu, nie znam nazwy liści sprzedawanych na ulicach przez kobiety. Czas gonił nas cały czas, próbowałyśmy z całych sił zanurzyć się w Izrael, dotknąć Jerozolimy, poczuć świętość i historię ukrytą w kamieniach. Wniosek jest tylko jeden - wrócimy tam. Dziękujemy za serducho, dobre rady i rozmowy: Shifi, Hadarowi i Dominice, Irkowi i miłemu Panu z recepcji CitadelHostel!

Szalom Alejhem, Salam Alejkum, Pokój z Wami!