Co tu znajdziesz

piątek, 28 czerwca 2013

Zaklinam pogodę

Jestem w literaturze fachowej zwana meteopatką, a po swojemu mówiąc - wyczulona na nastrój świata. Słońce ładuje mi moje życiowe baterie. Uzależnione od niego są kąciki moich ust, bez słonecznego zasilania opadają wiotko w dół. Uwielbiam lato. Nie tylko słońce! Krótkie ulewy które moczą "do samych majtek", bieganie boso przez kałuże, kolorowe parasole. Gniewne pomruki burz i smugi błyskawic. Wiatr przed burzą, gdy drżą ze strachu liście, a ptaki szukają mysiej dziury. 
Nie działam tylko, kiedy szara zasłona chmur wisi na niebie. Wytrzymuję dwa dni, potem kończą mi się baterie. Psuje się pozytywka. Jest mi szaro i ponuro, wszyscy wtedy mówią, że wiecznie marudzę na pogodę. Ale chyba "u siebie" mogę troszkę...? Lato nie rozpieszcza mnie tego roku. 27 czerwiec 2013, 10 stopni, szaro, brak słońca. 28 czerwiec 2013 12 stopni, szaro, mżawka, brak słońca. Po dwóch dniach skończyły mi się baterie. Dziś jest dzień szarości piąty. Żywy kolor kwiatów cieszy tylko przez chwilę. Uśmiecham się, ale nie umiem utrzymać długo w górze kącików ust. Nie mogę już patrzeć na kawę. Słońce wróć, bez Ciebie gasnę. Tęsknię w lecie za latem... 

Zaklinam pogodę słowami modlitwy muzykanta Franciszka Racisa




materiał zrealizowało stowarzyszenie Krusznia
Krótka forma. Zrealizowana na przestrzeni 6 lat. Modlitwa Franciszka Racisa nagrana w czerwcu 2013 roku. Materiał filmowy z uczestnikami warsztatów fotograficznych powstał w lipcu 2012 roku. Burzę i pioruny zarejestrowano w Jasionowie w październiku 2007 roku. Całość powstała pod wpływem magii chwili...
kamera i montaż: Kuba Pietrzak
fotografia: Grzegorz Jarmocewicz
logistyka: Jerzy Czyżyński, Piotr Fiedorowicz
muzyka: Paris Music
synchro FX: freesound.org

środa, 26 czerwca 2013

Zwyczajne historie...

...znajomy znajomej...
... podobno...

... miał w rodzinie dziadka, dziadek był z Wołynia... i ten dziadek leczył ziołami.
Ponoć jak komuś kowal usunął ząb, to dziadek ten zwijał jakiesik zioła w zwitek i kładł do dziury po zębie. Ten zwitek nosiło się tam długo długo aż... ząb odrastał. Bez korzenia już, ale mleczniak.
...

dziś takich zielarzy już nie ma...

chciałabym też pokazać Wam inną historię. Zwykłą - niezwykłą. Pięknie nakręconą. Pięknie opowiedzianą obrazem i słowem.
Oto ona, posłuchajcie...


niedziela, 23 czerwca 2013

Nauczyciel Sztuki

Szczęśliwa trzynastka! 
Wreszcie - bo już od jakiegoś czasu chodzę myślami wokół książek nieopisanych a przeczytanych. 
Tutaj ukłon dla FBI za motywowanie mnie do ubierania myśli w pstrokate słowa! 

13. Wojciech Kłosowski "Nauczyciel Sztuki"

"Jakie to dziwne - pomyślał - potrafię rozpłatać człowieka i nawet palec mi nie drgnie. A tutaj drżę cały jak pajęczyna na wietrze."

Pierwsze wydarzenia książki przeniosły mnie na dwór książęcy w XVI-wiecznej Hiszpanii, gdzie to rozpoczyna się właśnie turniej o tytuł nauczyciela szermierki dla książęcego syna. "Przeniosły mnie" jest celowo użytym określeniem - ponieważ dawno mnie tak książka nie wessała, nie mogłam się oderwać. Wartka fabuła prowadziła mnie w krótkich interwałach przez szereg wydarzeń odległych od siebie w czasie i przestrzeni. Bardzo mi to tempo książki odpowiadało, zwłaszcza dlatego, że każdy wątek był interesujący i żaden nie był przez to zaniedbany. 

Ogromnie polubiłam bohaterów tej książki, świetnie i wyraziście narysowanych piórem. Tak bardzo, że w miarę czytania książki coraz bardziej obawiałam się, że autor za chwilę ich ukrzywdzi... (pięknie, dziękuję Ci Gro o Tron za utrwalony mechanizm niepokojenia się o bohaterów). Polubiłam i rudowłosą nauczycielkę matematyki (oj tak) i nieco zagubionego szermierza, mądrego księcia (cóż za wzór mądrego władcy, każdy by chciał takiemu oddać swój miecz...) i jego trójkę dzieci, z czego każde inne i każde charakterne, każde na swój sposób uczące się życia (niezależnie od woli dorosłych). I ta pasja wkładana w czynienie wszystkiego, czego się tylko tknie... czy to liczby, czy to gwiazdy, czy to ostrza, czynienie ze wszystkiego Sztuki. 

No i wreszcie docieram do sedna - do Mistrza. Nie wiem czy wy również, ale ja tęsknię za postacią mistrza. Tego który czuwa i który WIE. Nosi w sobie ziarna mądrości, by zasiewać je wśród ludzi, niby niepozornym przypadkiem.  Mistrz, którego opisał Wojciech to archetyp mistrza. Ten który wie, ale to nie znaczy, że się nie myli. Z każdego zdarzenia wyciąga naukę. Wszechstronnie biegły w walce, ale i w filozofii. Nie tylko patrzy - ale też widzi. Nie napomina - rozsądnie prowadzi. Pozwala popełniać błędy - pozwala się uczyć. Rozumie. Jest dumny z postępów ucznia. Niejeden mistrz i mistrzyni już weszli do mojego życia, niestety niewielu z nich pozostało przy mnie - są jednak we mnie. Bardzo głęboko. Mimo to cały czas tęsknię za mistrzem. Mistrz Abraham jest dokładnie taki, jaki być powinien. 

Bohaterzy tej powieści są w pewien sposób modelowi. Nie przeszkadza mi to, wręcz to hołubię i bardzo sobie cenię! Są czytelni i barwni, a ja lubię wiedzieć z kim obcuję. To jak polubić kogoś od pierwszego spotkania. A to było naprawdę niezwykłe spotkanie. Zwłaszcza, że postacie te poruszają się w kręgu bardzo mi bliskim - wiedzy (nauki) traktowanej niemalże jak gnoza, sztuki walki nie będącej celem w samym sobie, ale jedynie drogą do samodoskonalenia, relacji między ludźmi, które są mądre i rozumiejące - mądrością płynącą z obserwacji i chęci zrozumienia drugiego człowieka. 

Czy można tej książce coś zarzucić? Moje religioznawcze oko wychwytuje tylko jedno nieco zbyt oczywiste rozróżnienie między postaciami pozytywnymi i negatywnymi. Widzę to dopiero patrząc na całość, nie czułam tego w trakcie czytania (tu pochwała za naprawdę fachowe zasupłanie intrygi i sprytne podsunięcie pod nos czytelnika klucza do zagadki, mnie zmylono!). A jednak jakby zliczyć końcowo pozytywne postacie po stronie wiernych i niewiernych wychodzi pewna dysproporcja - być może celowa... I nawet nie chodzi mi o zbytnie zaczernienie jednych, co o zbytnie wybielenie drugich. Staram się nie odebrać Wam radości czytania, wybaczcie zawoalowane ogólniki! Ale jak tu powiedzieć wiele nic nie mówiąc... tylko mistrzowie to potrafią! 

Wojtkowi gratuluję świetnego pióra i obserwacji serc ludzkich! No i - czekam na ciąg dalszy!
I na koniec jeszcze ukłon za bardzo dobre, klimatyczne ilustracje dla ilustratorki! 

"- W jakim celu godzi się dobywać broni?
- Ku obronie słabszych i przestrodze niesprawiedliwych. (...)
- Na końcu miecza zawsze wisi śmierć."

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Królowa Avalanche

Królowa Avalanche w otoczeniu świty z delikatnych dwórek eustomy, włochatych brodaczy, uśmiechniętych santini i trzpiotowatych nawłoci marzących o łąkach. Z boku stoi na straży groźny strażnik onyx, pilnując królestwa z wikliny. 

Cień kota

Kiedy próbuję uchwycić łby kwiatów okiem i szkiełkiem, nieustannie cień kota próbuje znaleźć się w kadrze
a to nos wsadzi jakby chciał powąchać nagle
a to znienacka zawoła "akuku"
kwiat i kot
kot i kwiat...


piątek, 14 czerwca 2013

Barokowy przepych peonii

 

...przycupnęły peonie w barokowej sukni 
łby chylą przyciężkie nad świata smutkami
lecz jak myśleć o smutkach w taki wieczór cudny 
kiedy one piórami stroszą się przed nami...

piątek, 7 czerwca 2013

De domo Mrózek

Są takie momenty w życiu, które długo nadchodzą, męczy nas bardzo coś, co mamy zrobić ale odwlekamy... odwlekamy... tysiąc usprawiedliwień wymyśla nam wewnętrzny tchórz. Nawet śniło mi się to już, że wreszcie tam jestem. We śnie odwiedzam rodzinny dom mojej babci (a teraz dom Cioteczki). Rozmawiam z nią długo, oglądamy stare fotografie. Męczyło mnie to bardzo. Wciąż odkładałam "na zaś" na później. I wreszcie. 
Stało się. Cioteczka Milka. Odwiedziny u Rodziny. I ta chwila ze snu, bardzo wzruszająca. Ważny moment w życiu... długo wyczekiwany. Tyle pytań. I opowieści o tych, których już nie ma. Szacowny wiek, pamięć niesamowita, zdrówko już nie to niestety... oto ona! 
Emilia, ta która została w domu rodzinnym Mrózków.

3.11.2015.
Na tym zdjęciu trzyma fotografię. Na niej stoi ona sama i jej rodzeństwo (w tym moja babcia) na pogrzebie, nad grobem swoich rodziców. Jutro ja stanę w tym samym miejscu. Jej już nie będzie.
/Jedną garstką ziemi gdy przykryty będę,
Wnet boleści życia, cierpień się pozbędę,
Jedna garstka ziemi niech mi będzie święta,
Niech zmaza grzechowa będzie z niej odjęta.
Jedna garstka ziemi za wszystko mi stanie,
Za nią wieczne szczęście, wieczne królowanie.
Jeżeli jesteście przyjaciółmi mymi,
Niech mi każdy rzuci jedną garstkę ziemi.
Jedną garstką ziemi gdy mnie przysypiecie,
Wszystkie me niedole skończą się na świecie./


Na ostatnim zdjęciu kuzynka prababki i jej koleżanka. 

czwartek, 6 czerwca 2013

Zielony i mokry maj

Kilka zielonych obrazków z tego wyjątkowo zimnego i mokrego maja.


Zytko moje zytko... zielono mi zesło... Spacery wieczorne przy odrobinie dobrej pogody! Niestety nieliczne... Dobrze że góry (poniżej) nawet kiedy jest mokro i zimno - są piękne! Sezon namiotowy rozpoczęty, a najlepsze jagodzianki są na Hali Boraczej!