Co tu znajdziesz

piątek, 18 marca 2016

Bunt owiec


Cały czas zerkam na Islandię jednym okiem, jednym uchem. Przez profile znajomych, przez zdjęcia tych, którzy tam. Razem z przyjaciółkami przeżywam ich wyjazd na wyspę. Zwłaszcza, że ja zostaję tu. (Powyżej design z sklepiku w Akureyri). 

Ostatnio wszystkie znaki wskazują na owce. Zapamiętałam je jako puchate kulki o kiepskim wzroku, które zmykały w popłochu, kiedy zbliżałyśmy się do nich samochodem, jakby nagle ujrzały ducha. Albo wroga. Tak zmykały, że prawie gubiły kopytka. Tak właściwie, to prawdziwe kolonistki wyspy - to nie tak, że były tam od zawsze, przywieźli je wikingowie.  Te miłe puchate, żarłoczne stworki, a właściwie ich przodki, po części odpowiadają za to, że na wyspie flora jest bardzo ubożuchna. Zostały opisane już w islandzkich sagach, a obecnie szacunkowo jest ich cztery razy więcej niż ludzi.


Widzieliście już film Barany (Rams lub też Hrútar)? W tym filmie pięknie widać koegzystencję ludzi i owiec, to nie jest tylko układ nadistota-podistota, to właściwie specyficzna przyjaźń, z dozą obopólnej korzyści. Niestety bohaterom filmu owce zaczynają chorować. Jako odizolowana wyspa Islandia nie może sobie pozwolić na epidemię, wkraczają więc do akcji czyściciele (lub też ratownicy, zależy z której strony patrzeć, ale w tym wpisie bądźmy wszyscy owcami). Ludzie, którzy od pokoleń hodują owce nagle zostają w pustce. Ogromnie mi podczas oglądania tego filmu było smutno. To film o nagle napadającej nas samotności. 

Owczy cykl roku na Islandii jest taki, że na okres letni są one wypuszczane i łażą sobie wolno. Na jesień odbywa się wielkie islandzkie święto rettir, odpowiednik naszego redyku czyli spędzanie owiec do specjalnych, tradycyjnych zagród (Miniiceland, czy to nie Wasze zdjęcie, to drugie?). Jest ogłaszana lista miejsc i daty, w których kolejno odbywają się spędy. Dzięki oznaczeniom (nacięcia na uszach, teraz już chyba kolczyki) gospodarze odnajdują swoje stadka i na zimę owce wracają do zagród. Jak się domyślacie - święto oprócz wytężonej pracy posiada też elementy spożywcze, kulturalne typu: muzyka & śpiew i wspólna zabawa. Czy trzeba dodawać więcej, żeby powiedzieć, że owczość to element życia społecznego i spoiwa kulturalnego wyspy? O rozpoznawalnych na całym świecie swetrach z wełny lopi tym razem już nawet nie wspomnę! Owcą wyspa stoi! Niby mają jakąś część wolności, a jednak mus to mus, trzeba wrócić i żyć z człowiekiem na jego warunkach, żeby przetrwać ciężką zimę. Pozorna wolność, ale w ściśle określonych granicach, takie to owcze życie.

Ale nie tych owiec, o których chcę dziś opowiedzieć.
Te owce nie wróciły.


Owce, o których mam ochotę opowiedzieć złapały wiatr od morza w nozdrza i wybrały inną drogę. Może nie miały ochotę na ubój, który oczywiście towarzyszy zimie. Może dużo dyskutowały o prawach zwierząt, o ludziach obcinających kotom łapki i wiążących psy do drzew, może tak jak ja miały już tego dość i zastanawiały się, co się stało z tym popapranym światem. Może po prostu ich instynkt powiedział: wracamy do natury, koleżaneczki, nasi przodkowie przybyli tu z wikingami! Baran-przywódca nazywany jest forystufé, prowadzi stado przez przeszkody i podczas złej pogody. Może ten akurat miał dość ostatnich femistycznych zrywów i manif, i chciał ochronić swój dogorywający mały patriarchat. Może wreszcie dotarły do kresu swojej wytrzymałości bo nie mogły już słuchać Klubu Trójki, nieutulone w żalu za red. S., jak ja. W każdym razie - nastąpił bunt, na Islandii jest mało ulic, na które mogły wyjść protestować, a poza tym pewnie by podzielono liczbę protestujących kopyt przez dwa i powiedziano, że sfiksowały bo są wegetariankami. Bunt zaprowadził je na niedostępny klif Tálkni na fiordach zachodnich Islandii. Przedostały się tam i założyły Samozwańczą Owczą Kolonię (SOK). Wiedziały, że ich koleżanki udowodniły, że są w stanie przeżyć 45 dni pod pokrywą śniegu (! tru story bro!). Podjęły to wyzwanie. I udało im się, przezimowały na wyspie. Niestety, takie sielanki nie trwają wiecznie, nie tak łatwo uciec od systemu - wypatrzyło je tam ludzkie oko. Czasem mam wrażenie, że w ludzkim dążeniu do uporządkowania świata, najbardziej szczypią i kłują w oczy układ małe zbiorowości, w których panuje wolność. Przecież w naszych ludzkich wielkich systemach nie ma zgody na myślących i żyjących inaczej. Dążymy do uogólnień. I pozornego homogenicznego porządku.


Kartka z Islandii by Kasia D., która to opowiedziała mi całą historię owiec, narysowała i wysłała prawdziwą pocztą z islandzkim znaczkiem! Obawiam się, że zamierzenie mogłam opowieść nieco ubogacić.

Uznano, że owce prawdopodobnie są chore. No bo jak inaczej wytłumaczyć pęd kopyt do wolności, do zerwania obowiązujących norm, jak nie zaburzeniem, jak nie tajemniczym wirusem. To nie może się rozprzestrzenić. Zapadł wyrok. Wpierw próbowano je ustrzelić z powietrza. Rebeliantki, ale i to jakoś przeżyły, może się tego spodziewały? Musiano dopłynąć i rozprawić się z nimi oko w oko. Co czuli potomkowie twardych wikingów, zabijając dzielnego fortystufe? Czy miał w oku taki błysk, jak William Wallace? Czy zabeczał na koniec: frelsi!? Czy tylko z tą swoją owczą powagą na włochatym pyszczku spojrzał im smutno w oczy i pomyślał: warto było zwiać choć na chwilę od Waszej zbyt ułożonej normalności i codzienności. 

Zbadano je później pod kątem epidemii. Owce były zdrowe.

Teraz na Islandii powstają o rebeliantkach i krwawym tłumieniu buntu wystawy. 

Jeżeli myślicie, że to też wymyśliłam, zobaczcie tutaj: http://snaebjornsdottirwilson.com/art-becoming-and-erasure/ autorką tej wystawy jest Bryndis Snæbjörnsdóttir i jej mąż Mark Wilson. Mnie chyba najbardziej zaskoczył element wystawy, podpisany jako relikwia (ang. relic), owcza kość i srebro. Może powstaną też o tym wiersze i legendy. Może właśnie jedną z nich przeczytałeś/łaś.  


I tak sobie życzeniowo myślę, żebyśmy nie poszli tą drogą w naszym małym krajowym światku. Drogą dążenia do jednorodności za wszelką cenę. To się jeszcze nigdy nie udało, a zawsze zbierało obfite żniwo istnień. Niestety w tym przypadku ludzkość ma problemy z wyciąganiem wniosków, uczeniem się na błędach i niepowtarzaniem historii. Tego się nieustająco boję.

środa, 9 marca 2016

Ckni mi się za chustką

Tęsknię za chustką. Jeżeli teraz myślicie: znowu o muzułmankach, imigrantach itp.? - to tylko oznacza, że w krótkim czasie zbudował nam się wąski cykl skojarzeniowy. Że zasłanianie głowy to teraz tylko temat kultur muzułmańskich, które kobiecie każą włosy (lub więcej – całą twarz i postać) zakrywać. Aha! Proszę, już się prosi o burkę! Może mi znów, jak dziś, ktoś od męskiego, białego, heteroseksualnego serca napisze: "to nie ciemnoskorzy to brudasy.. spoko bedziesz ajnie wygladac na łancuchy w przedpokoju nie zapomnij zrobic sweetfoci" (pisownia oryginalna)Ale nie, nie o tym będzie. W wielu tradycjach głowa kobiety powinna była być zakryta, dajmy na to - w tradycji żydowskiej, zrobię też małą wycieczkę do Starego Testamentu: „Bo jeśli kobieta nie nakrywa głowy, to niech się też strzyże; a jeśli hańbiącą jest rzeczą dla kobiety być ostrzyżoną to niech nakrywa głowę.” (1 Kor 11,6 ). Ale nie trzeba sięgać aż tak daleko. Czemu dzisiejsze babcie (i dziadkowie!) noszą bereciki z antenką? Bo za czasów ich młodości to była normalna moda. Dwa pokolenia wstecz były noszone chustki, bereciki, kapelusze, szale i woale. Zawsze coś na głowie, nic w tym nie było dziwnego. Bardzo ciekawie napisano o tym na innym blogu - bardzo Wam polecam - dawno temu w Sosnowcu:
http://dawno-temu-w-sosnowcu.blogspot.com/2012/04/chustka-czy-kapelusz.html Zastanawia mnie, czemu to zniknęło... hipisowski bunt odkrytej głowy i długich, rozpuszczonych włosów? Hm. Nie wiem. Że to tylko kwestia mody - nie wierzę. 

Nasze polskie stroje ludowe, regionalne, mają niezłą fantazję w nakryciach głowy. W słowiańskiej kulturze ludowej głowa kobiety - a zwłaszcza zamężnej - miała być przykryta. Chusty, chustki, czepce. W zimie wielkie chusty obejmujące głowę i szyję, wiązane pod brodą. Moja koleżanka mówi, że czasem babcia zdejmowała z głowy swoją chustę i owijała ją w zimie, i że to naprawdę działało, żaden podmuch wiatru się nie przecisnął. Uwielbiam wiele ludowych nakryć głowy, np. białe chusty z biłgorajskiego stroju regionalnego. Muszę przyznać, że czasem nakrycia głowy przybierały dość kuriozalne formy, mam taką własną teorię, że im człowiek bogatszy był tym bardziej wydziwiał i że na nizinach ludzie też mieli więcej fantazji - te biedniejsze, które musiały pracować nosiły chustkę - była praktyczniejsza.  Kto nie musiał się wiele ruszać, mógł haftować czepce i nosić takie budowle na głowie, w których się nie dało za wiele ruszać. Ale tak naprawdę - nie ubierało się tego na co dzień, tylko od święta, strojnie. 


wybujałe czepce biskupiańskie, haftowne czepce warmińskie i cudowny strój biłgorajski 
(zdjęcia z Internetów, niestety nie znam autorów, ale zaznaczę, że nie moje)

Powodów przykrywania głowy było wiele, to wszystko ma swoją podstawę w dużo starszej wierze w siłę, zamkniętą we włosach. Obcinało się włosy w momentach naprawdę ważnych – postrzyżyny, żałoba. Wierzono, że włosy to nośnik siły, a nawet duszy - i obcinanie ich osłabia organizm, dlatego też próbowano zdobyć czyjś włos do zaklęcia.  Podarować komuś pukiel włosów - dziś nie wydaje nam się to atrakcyjne, ale było! To był dowód wielkiego zaufania i oddania części siebie w czyjeś ręce! Nie bez powodu też bohaterki baśni mają piękne, zazwyczaj bujne i długie włosy. "Pod jej warkoczem księżyc błyszczy, a na każdym włosku perła lśni". 
Był to też dość jasny kod kulturowy - po nakryciu głowy łatwo rozpoznawało się stan cywilny, obrączki się nie nosiło. Albo stan majątku - czy zdobiona, czy z dobrego materiału, czepiec czy chustka. Na Warmii: „Początkowo czepki zakładały wszystkie kobiety, ale w XVII wieku wydano ustawę zakazującą noszenia czepców kobietom niezamężnym. Czepiec zakładano tylko w dni świąteczne, a na co dzień zakrywano głowy białymi, płóciennymi chustkami. Zimą płótno zastępowano czarną wełną.” Na koniec oczywista jest jeszcze praktyczna funkcja użytkowa - wiązało się toto, żeby włosy nie przeszkadzały, nie wpadały do jedzenia, nie właziły w oczy. Moja ciocia do dojenia zawsze wiązała chustkę na głowie, żeby potem z mlyka nie łowić.

Na górnym Śląsku zamożniejsze mężatki nosiły czepce rozbarskie, te nie tak zamożne przykrywały głowy purpurkami, czerwonymi chustkami. W cieszyńskim - czepce koronkowe i szatki, kolorowe chustki, dość sztywne. Ale nie zawsze panna latała z odkrytą głową - wianek to w końcu symbol panieństwa i dziewictwa, te górnośląskie dziś są najczęściej przywoływane, bo też kolorowe i przyciągające oko. 

* Nikt ci go nie wzioł tylko Jasinio bo mi obiecoł złoty pierścienio * Pierścienia nie doł wiunek mi stracił, zobocys Janko bedzies go płaciuł * Zapłaci Tobie pan Jezus z nieba jak Ci przy ślubie będzie potrzeba * Do ślubu poszła wiunka ni miała, zielone wstunski w włosy wpinała *

purpurki, wianki i czepce rozbarskie (Górny Śląsk), chusty z Radzionkowa i ze stroju cieszyńskiego
(zdjęcia z Internetów)

No i dziś – ja bym chętnie tę chustkę ubrała. Tę, tamtę, beduińską czy śląską, różną. W sumie może kiedyś wreszcie zrobię ten eksperyment. Jest kilka odważnych dziewczyn np. Iza z Wielosmaków, które chustkę noszą na co dzień. Jestem ciekawa reakcji. Zdziwień. Nazwania wieśniaczką, pytania czy może chora, postraszenia burką, która nadciąga. A może to tylko w mojej głowie? W lecie, tam, gdzie upały, ciągle latam w chustach i chustkach. Noszę też zawsze przy sobie szale i chusty – żeby wejść gdzieś, gdzie kobiety powinny się zakrywać – do meczetów, do cerkwi. Szanuję te zwyczaje.

No dobrze, a jednak, dziubnę i tu. Z chustą u muzułmanek sprawa – dla mnie – jest prosta. To kwestia wolności i jej braku. (Inaczej podchodzę do burki, gdyż tu stawiam wyżej zakaz zasłaniania twarzy i kwestię bezpieczeństwa.) Ważne jest to, że kraje muzułmańskie to nie tylko burka! Wspominałam też o tym przy okazji wizyty w Izraelu (nie tylko burka - czyli nikab, hidżab i inne). ''Rawan: Założenie hidżabu to była moja decyzja. Jest elementem praktyki religijnej, a nie tylko symbolem. Daje mi poczucie bezpieczeństwa i pewność siebie i w żaden sposób nie ogranicza mojego codziennego życia. Żyję normalnie - uprawiam sport, prowadzę samochód i pracuję''. Tak więc - nie zasłona, ale po prostu nakrycie głowy. Takie jak moja babka nosiła! Ot chustka. Jeżeli nosisz chustę, bo tak chcesz – nie widzę w tym problemu. Ale jeżeli musisz – staje się to problemem. Jeżeli musisz nosić, choć nie chcesz. Jeżeli musisz zdjąć, choć chcesz włożyć – również. Wolność od. Wolność do. Niby to tylko kawałek materiału, a jednak symbol, który łatwo wykorzystać do dyskusji - o wolności, integracji i asymilacji. Ciekawe, że męski zarost, mimo że symbolicznie podobny, nie jest tak szeroko dyskutowany jak kobiece włosy. 

Dwa przykłady dały mi dużo do myślenia. Cytuję za artykułem: Czy muzułmanie potrafią się asymilować?  "Dwa przypadki są dla mnie symbolem fundamentalnej nieuczciwości i ideologizacji narracji o „nieintegrujących się muzułmanach”. Pierwszy to debata nad możliwością noszenia hidżabu przez muzułmańskie policjantki – jego zakaz w niektórych krajach uznawany jest przez część islamofobów za sukces modelu integracji, zezwolenie zaś w innych krajach za owego modelu porażkę. Zastanówmy się jednak przez chwilę o kim mówimy – o kobietach, które łamiąc pewne tabu dotyczące roli kobiet w ich kulturach pochodzenia postanawiają narażać swoje zdrowie i życie chroniąc swych współobywateli i stojąc na straży europejskiego porządku publicznego. Trudno jest mi sobie wyobrazić lepszy przykład chęci integracji, a jednak kobiety te klasyfikowane są jako odrzucające integrację ponieważ ową służbę społeczeństwu chcą łączyć z zachowaniem wierności elementarnym zasadom swej religii. Drugi symbol tej debaty to Latifa Ibn Ziaten, matka francuskiego żołnierza zabitego w 2012 roku w ataku terrorystycznym w Tuluzie, prowadząca fundację na rzecz pokoju, dialogu muzułmańsko-żydowskiego i sekularyzmu. Kiedy zjawiła się na poświęconej świeckości konferencji we francuskim parlamencie, została przez kilku uczestników wygwizdana ponieważ zakrywa włosy chustą. Kobieta, która oddała w służbie Francji swego syna i która prowadzi działalność promującą świeckość wśród muzułmanów okazała się być „niezintegrowana”."


A ja po swojemu, po słowiańsku, tradycyjnie i korzennie, w zimny dzień, kiedy lodowaty wiatr przewiewa mnie na wylot, tak jak teraz – tęsknię za chustką. Ckni mi się. Jak mnóstwo kobiet w mojej rodzinie - nosiłabym. Sama siebie pytam - co mnie u diaska powstrzymuje... ?