Co tu znajdziesz

czwartek, 11 czerwca 2015

Kilka dni w Izraelu (2)


Globtroning i lenistwing

Zanim przejdę do przygód zacznę od lenistwa w obrazkach. Skoro już zaspałyśmy - wielkie globtroterki olały system i poszły się taplać w morzu, zbierać muszelki i robić pogrzeb moich starych trampków. Trochę z nas kpię - no ale w końcu wakacje, no nie? I moje wytęsknione morze. Spacerem idziemy do Jaffy, jeszcze w PL Irek mówił - jak wejdziesz w morze, po lewej będziesz mieć widok na stare miasto. Stary arabski port, który był tutaj najpierwszy, potem wokół osiedliło się 60 żydowskich rodzin i zbudowało tę osadę z wieżowców i dziwnych domów. Podobno tak jak Warszawa i Kraków - albo kochasz nowoczesny Tel Awiw, oazę tolerancji z gejami w kipach, z jego plażą w mieście, na której kąpią się kobiety zawinięte w chusty i lasencje w bikini - w zgodzie, bez problemów; albo z wolisz starą Jerozolimę, jej wyślizgane tysiącem nóg bruki i pejsiarzy pchających  z poważnymi minami różowe wózki z pejsiastymi dziećmi. W całym Izraelu na każdym kroku ścierają się tradycja i nowoczesność, różne kultury, tłum wyznawców różnych religii. Jaffa jest naprawdę urocza, ze swoimi uliczkami i galeriami artystów - ale mimo wszystko trochę trąci skansenem dla turystów. Ale - czy widzieliście kiedyś takiego fikusa! Znacie toto z doniczek, oto jego prawdziwa postać!


Martwica piaskowa i wodna

"Masada już nie upadnie" przyrzekają Izrealscy żołnierze, a upadła po heroicznej obronie (nie mogąc popełnić samobójstwa żołnierze ciągnęli losy i zabijali kolejnych towarzyszy, aż do ostatniej osoby). "Jak lubicie ruiny i piasek to jedźcie" powiedział Caudilio, nie wiem czy lubimy to dobre słowo, ale tak - chcemy zobaczyć pustynię, o to nam chodzi, kiedy rano autobusem ruszamy z Jerozolimy. Widzieliście kiedyś kozy z tamtego terenu? Przysięgam, że wyglądają jakby miały pejsy. Kierowca mknie jak szalony, w ogóle ruch drogowy i klaksonada w Izraelu mnie zdecydowanie przerasta. U stóp góry spieramy się czy wchodzimy, czy wjeżdżamy kolejką, wygrywa opcja wjechania (dzięki piaszczystym bogom), u góry stwierdzam, że "miał rację" piaskowe ruiny (z nie powiem, ciekawymi rozwiązaniami na np. zdobywania wody, żołnierze tam mieszkający mieli nawet baseny kąpielowe!). No i jest tam widok na morze martwe, wielość kolorów piasku i... ptaki. "Zdziwi was jak wiele na tym pustkowiu ptaków" pisze Hartman i teraz kiwam temu głową z aprobatą. Nie wiedziałam też, ze piasek ma aż tyle kolorów i odcieni, ani że wzniosłyśmy się nad największą depresję (gdzie słońce podobno nie opala z powodu warstwy ozonu). 


Potem zaczyna się przygoda. Zeskwarzone słońcem ruszamy do Ein Gedi, do miejsca, które nasz przewodnik z roku 2008 opisuje jako: tłumne, hałaśliwe, jeżeli lubisz gwar i tłum - będziesz się tam czuł świetnie! No więc nie lubimy tłumu, ale chcemy wymoczyć dupska w solance. Idziemy w upale, po drodze ławka nabija Gosi siniaki i z półobrotu w potylicę z rurki (zanim zaczęłam się śmiać, sprawdziłam, czy żyje). Konkretnie to rozwala się pod nią i zaczynamy się zastanawiać, co jest w tym miejscu nie tak. Chwilę później już wiemy... tu była inwazja kosmitów, którzy wszystkich porwali. Pusty ogromny parking, wszystko zamknięte na cztery spusty, rdzewiejące konstrukcje. Wygląda, jakby kiedyś był tu dziki tłum (7 lat temu?), ale teraz... cisza i pustka, skwar słońca, sceneria jak z horroru. W morzu pływa dwójka takich dziwaków jak my, no więc cóż robić, wskakujemy w stroje. Woda w morzu martwym, to nie jest już woda. Proponuję namiastkę takiego spa w domu - wymaż się oliwą, a potem wytarzaj się w soli i jeszcze włóż nogi z rankami do miski z przesoloną wodą. I koniecznie też włóż do niej ręce i umyj twarz - a potem chlapnij do oka i spróbuj tymi rękami coś z tym zrobić. Yummy. Kąpiel w morzu martwym zaliczam do ciekawych, ale niekoniecznie przyjemnych doznań. Ok, nazwijmy to, ze popływałyśmy albo podjęłyśmy próbę poruszania się w tej ciepłej zupie, w której nic nie żyje.  Szkoda mi jednak, że ta woda o pięknym kolorze umiera, minerały znad morza martwego odkryte przez przemysł kosmetyczny się do tego też przyczyniają. Ale raczej... wybierzcie jakąś lepszą plażę, pewnie płatną, za to z tym czarnym błockiem o cudownych właściwościach! 


No dobra, jako słone i śliskie potwory wyłazimy z wody, mógłby nas ktoś teraz gonić - i tak byśmy się wyślizgnęły. O prysznicu nie ma co marzyć, żeby nie zasolić ręczników próbujemy wyschnąć, ale ta cholerna oliwa tylko się paprze. Wzdychamy, wciągamy ciuchy na olej i ruszamy w spiekotę z powrotem, ozon może w 2008 działał, teraz jest już pewnie dziurawy jak ser szwajcarski. Udaje się, szybko przyjeżdża autobus. Przez półtora godziny drogi do Jerozolimy rozmawiamy o prysznicu, Gosia ma sklejone w strąki włosy i solny kołnierz na szyi, ja wolę nie wiedzieć, co mam. Prysznic, jak my weźmiemy ten prysznic, mmmm, opracowujemy najkrótszą trasę z dworca do hostelu. Tymczasem nie ma tego dworca i nie ma, wjeżdżamy w Jerozolimę, ktoś wysiada na jakimś małym przystanku. Gosiu, czy my jakoś nie wyjeżdżamy już z miasta? - pytam strwożona. Jeżeli myślisz, że kierowca odgadnie Twoje myśli o prysznicu i powie Ci, że masz wysiąść - błąd! Zapytany mówi: nie no, Jerozolima już była, następny przystanek Tel Awiw! Myślę, że słowo fuck jest międzynarodowe... litościwie wysadza nas "gdzieś", na drodze na Ben Gurion. Z nami wysiada jeszcze dwójka takich samych sierot, choć mniej słonych. Cóż robić? Jest 15:00, w piątkowe popołudnie - na całą noc i sobotę do zachodu słońca - żydzi zaczynają szabat i całe miasto, komunikacja miejska, sklepy, wszystko zamiera. Pracują tylko arabowie, ale w piątek oni też akurat mają swój dzień święty. Tak więc widmo utknięcia na przedmieściach z całym workiem soli zaczyna trochę być uciążliwe. Za to zaraz wpadamy w oko arabskiej taksówce, krótkie negocjacje i zaraz mkniemy z powrotem w kierunku Jeruzalem. Targowanie, stare miasto, pęd do hostelu i ta błoga, niesłona woda. Doceniam po raz kolejny w życiu słodką wodę i prysznic. Pffff. 

Kobiety Izraela 

W jakiś sposób, pociąga mnie wszystko co jest prawdziwe, autentyczne, zaangażowane (lub zdaje się takie być). Są dla mnie autentyczne i piękne muzułmanki, i pobożne żydówki i nawet te dzieci, które przebierają się pod Złodą Kopułą na chwilę do zdjęcia w tradycyjne zasłony w kolorze różowym. Wielokrotnie w Jeruzalem myślę sobie: jak to dobrze, że jesteśmy tak różnorodni, jakie to piękne. Z zasłoną jest tylko taka sprawa, że wszystko w porządku, jeśli ją chcesz nosić. Problem zaczyna się, kiedy musisz. W Izraelu kobiety nosiły głównie chimar i hidżab, kilka kobiet było w czadorach. Co ciekawe jedną kobietę, bardzo źle wyglądającą i chudą w czarnym czadorze do ziemi - zaczepiali arabscy mężczyźni, ewidentnie komentując jej strój, jako "za bardzo". Niestety nie rozumiem kodu chust, tak jak nie rozumiem kodu kip, kto kiedy jaką nosi. Wzdych. 


O Arabkach w hidżabach muszę powiedzieć jedno - są piękne. Chusta w ogóle nie ujmuje im urody, mają piękne twarze i cudne oczy, te ubrane w długie suknio-płaszcze wcięte w talii, torebeczki i obcasy, wyglądają bardzo kobieco. W luźnych chimarach już trochę inaczej, już nie tak kobieco. Ortożydówki są ubrane "porządnie", nie kolorowo, biało - czarno, w szabat paradują wystrojone i wymalowane. Zamężne muszą nakrywać głowę, chustki, bereciki i... peruki. Bliskowschodnie urody mają cudne, ciemne włosy i oczy, kultury muzułmańska i żydowska mimo że tak różne, mają tyle wspólnego, choćby to zasłanianie włosów też. Po kilku dniach w tym skwarze wierzę, że zarówno mężczyźni i kobiety chcą się zasłaniać, ja po dwóch dniach najchętniej kupiłabym sobie te powłóczyste, przewiewne, jasne szaty i zakutała się solidnie, żeby słońce przypadkiem już nie padło na mojego napuchniętego raczka. W kwestiach etycznych... dla ciekawskich podsuwam linek czy muzumanka naprawde zasłania włosy? Oczywiście jest też mnóstwo zwyczajnie "po naszemu" ubranych dziewczyn, kobiet. Zauroczyła mnie pani operatorka kolejki na Masadę, ależ miała szpony! (i kubek start - stop hehe). No i w tym całym kotle kobiet różnych, jesteśmy jeszcze my. Takie ni to, ni sio, nie pasujące do niczego. W Tel Awiwie się gubimy, tam to nie ma znaczenia, łazimy w bikini między kobietami w chustach. W Jerozolimie wyróżniamy się zawsze. Zasłaniamy się porządnie, mamy długie spódnice i chusty, bo wchodzimy wciąż do miejsc, gdzie to jest wymagane. Po pierwsze mam krótkie włosy - co już wpada w oko, tylko turystki tam mają takie (nie wiem, co jest pod chustami). Nawet jak zasłonię porządnie mój blondzik - zdradzają mnie jasne oczy, widać, że obca. Wśród żydówek pod ścianą płaczu, w chrześcijańskich kościołach, w naszych kolorowych spódnicach wyglądamy jak muzułmanki, wśród muzułmanek jak przebierańcy, którzy się podszywają nieudolnie. Mimo to nikt nas nie zaczepia, ani w dzielnicy arabskiej, ani w samych środku dzielnicy ortożydów Mea Shearim. Na wejściu do tej dzielnicy stoją ogromne tablice z napisami: uszanuj nasze zwyczaje, zasłoń to i tamto, nie wchodź, jeżeli nie masz tego i tamtego. Zasłaniamy więc posłusznie to, co trzeba - oprócz głowy, bo w końcu jesteśmy niezamężne. Nawet nie robię zdjęć, zresztą po tylu dniach już się tak do nich przyzwyczaiłyśmy... jak to szybko się człowiek przyzwyczaja. Mija nas grupka turystów, chłopaki i jedna dziewczyna. Ma krótkie spodenki, bluzkę z dekoltem i opuszczoną głowę, wygląda jakby chciała uciec jak najszybciej, mimo że nikt jej nic nie robi. I tylko sprzedawca tabaki i orzechów, mówi mi znienacka, że z moim blond&blue jestem cute i pyta czy mamy w Polsce chłopaków. O jak miło że zapytał, tak tu sobie akurat krążę i marzę, żeby zostać porządną, bogobojną żydówką z Mea Shearim. Heh, faceci, tacy cudowni. 

Brak komentarzy: