Co tu znajdziesz

piątek, 19 czerwca 2015

Kryzys meteopatyczny

Myślę sobie, że już macie dość Izraela, heh, na pokazywaniu zdjęć z podróży mój Luby po prostu... zasnął, ha. 
Niedawno pisałam też o przeciw-hejcie i nie hejtowaniu. ALE teraz hejtuję, hejt hejt hejt. Nienawidzę czasem tej naszej pogody. Marzę o cieple od... (liczę na palcach) września zeszłego roku? Dziewiąty miesiąc, taki mamy klimat. Czemu nawet w lecie nie jest ciepło, kiedy będzie, jak nie teraz? Zwariuję. Marzę o ciepłych wieczorach, jeżdżeniu na rowerze i spacerach, lodach i sukienkach, oknach otwartych na oścież i sandałach. Pewnie powiecie, że pogodę trzeba mieć w sobie oraz to wszystko i tak można robić. Można, ale meteopata, czyli osoba odczuwająca zmiany pogodowe i reagująca na nie nastrojem (Wikipedia: patologiczna reakcja organizmu człowieka na działanie czynników meteorologicznych, uzależniona od jego wrażliwości indywidualnej. Chorobotwórcze działanie zmian pogody na organizm (kondycję fizyczną i psychiczną.) ma pogodę w sobie - taką, jaka aktualnie za oknem. Deszcz nawet mi nie przeszkadza, lubię burze, ale... marzę o cieple. W taki dzień jak dziś, kiedy budzę się zbyt wcześnie i leżę słuchając, jak deszcz dziobie w parapet - nie chce mi się wstać z łóżka, wyjść spod koca, rozmawiać z ludźmi. Chce mi się leżeć pod kocem z głową opartą na Jego udzie i pozwolić myślom płynąć lub odpłynąć w sen. "Nie marudź", "ogarnij się", "wypij ciepłą herbatę" - naprawdę nie pomaga. Czekolada też nie. Nawet piękna kolorowa kanapka z pastą z marchewki, burakiem i czarnuszką też nie. Ani parasol w kolorze miętowym, kupiony pewnego słonecznego dnia, żeby mieć jakiś jasny kolor na deszczowe dni. Trochę pomagają rozmowa, kawa na kanapie, czekoladowe ciastko i ciepłe myśli, słowa. Myślę w kółko o tym, że potrzebuję ciepła, ciepła, ciepłego wiatru, słońca, czuję się jak wampir zsysający ciepło z promieni, wiem, czemu ćmy tak lecą do światła. Patrzę z nadzieją na prognozę pogody... i dostaję smsa: weź ciepłe rzeczy i parasol. I chce mi się płakać albo wyjechać do ciepłych krajów, na mityczny Madagarskar.

Dla samej siebie w ramach podnoszenia morale i antychandry wrzucę tu wspomnienie niedawnego weekendu, początku czerwca. Taki dowód, że słońce istnieje, przecież nie może padać wiecznie. I dowód też na to, że po intensywnych podróżach dobrze jest spędzić czas po prostu, z przyjaciółmi, na łonie natury, z piwkiem albo bez, z dłonią w dłoni. Przejść symbolicznie rzekę i ruszyć w dzikie ostępy, zasnąć na szczycie Babiej Góry, postraszyć pająki i ulać coś na ofiarę pod kapliczką w środku lasu, ukraść piwonie i cieszyć się później w zaciszu domowym ich pachnącymi, puchatymi łbami.

Może jutro będzie słońce...?

Brak komentarzy: