Co tu znajdziesz

czwartek, 30 lipca 2015

Na progu

Stoję już na progu, tym magicznym kawałku przestrzeni, gdzie głową już jestem na zewnątrz, a sercem zostaję w środku. Nie-na-zewnątrz-i-nie-w-środku, jeszcze nie w drodze, choć moje myśli już biegną do przodu, palce biegną po mapie. Jeszcze trzymam Mi mocno za rękę i trochę się boję ją puścić na tak długo. Wiruje tysiąc pytań... czy mam wszystko? Czy o czymś ważnym nie zapomniałam? Co się wydarzy? Co czeka na mnie po powrocie? Jaka wrócę?

Stoję na progu. Przekraczam go inna, wrócę też odmieniona, trochę może opalona, trochę osmagana wiatrem. Każda droga trochę mnie zmienia, czegoś uczy, otwiera jakiś horyzont. Zdarzą się sytuacje, które czegoś mnie nauczą. Będą momenty piękne i przygody, które dobrze się opowiada później, ale ciężko przeżywa w trakcie.

Dużo wcześniej chciałam napisać o notatnikach. O tym, jakie są ważne, o całym tłumie już zapisanych. Ja mam natręctwo notowania, notuję cytaty, zapisuję myśli, wypisuję emocje i uczucia, kiedy od nich za bardzo puchnę. Mam też kartki zapisane dobrymi i ciepłymi słowami, które ktoś do mnie kiedyś wysłał. Trzymam moje stare notesy i nie mogę ich wyrzucić, to jakbym wyrzucała dawną siebie, która przecież stale gdzieś w środku mnie mieszka, przypomnienie o sobie samej. Zakurzona i schowana w skrzyni, ale jednak jest tam i mogę po nią sięgnąć, kiedy chcę sobie coś przypomnieć. Karteluszka, zasuszony kwiatek, liść, bilet z filmu czy koncertu, karteczka od mamy, które kiedyś zostawiałyśmy sobie komunikacyjnie na stole, kiedy jeszcze nie pisało się smsów.

Bardzo lubię czytać pamiętniki i dzienniki, codzienne zapiski, lapidaria. Czasem się zastanawiam, czy kiedy ludzie prowadzili pamiętniki to czy jakoś lepiej układały im się myśli w głowach. Kiedy się je zapisze i poogląda, widać je inaczej. A może też nie mieli takich uzewnętrzniających słowotoków jak mają teraz. Coraz trudniej o słuchaczy, coraz trudniej o papierowy list... moja ostatnie już (z wielu...) papierowe połączenie  z M. niestety zanika. Wymiana myśli na papierze, to zupełnie coś innego, trzeba ułożyć siebie i to co się myśli tak, żeby ktoś to zrozumiał.

W liceum z Igą projektowałyśmy zeszytom okładki z gazetowych wycinków. Mój Brat też miał fajne pomysły na zeszyty i sam też dużo notował (nie ograniczał się, nosił segregator na notatki). Nie lubię zmian starego na nowy, wszystko ważne zazwyczaj jest w tym starym. Trzeba przepisać, komu się pożyczyło książki (bo mam sklerozę), odłożyć na bok te już zapisane słowa, które jeszcze wczoraj były bardzo ważne, a tak szybko przemijają. 


Rzadko dostawałam notatnik, ale dostać dobry notatnik - to jest coś!  Nie jest łatwo. Czasem ktoś robi coś nieświadomie. Na początku naszych bliskich znajomości, Mi z wyjazdu przywiózł mi... ideał. Moje pismo robi co chce, zmienia trajektorie biegu, nie mieści się w kratkach, więc szukam takich, które są niekraciaste w środku, nie za ciężkich, no i cieszących oko - takich... idealnych, no. Ten był nieciężki, bialuśki w środku, folkowy na zewnątrz. Idealny, zakochałam się, po prostu, podbił moje serce od razu! Było mi smutno się z nim rozstawać, marudziłam Mi, że się kończy (pisz mniejsze literki!). No i obrodziło dobrobytem, teraz mam dwa. Pierwszy cudak nie jest w kratkę. Widzieliście kiedyś notatnik w... kropki? A pamiętacie taką zabawę w łączenie kropek, żeby obrazek się pokazał? Ja uwielbiałam. Teraz łączę kropki słowami, żeby budować obrazy.

I potem Mi podarował mi jeszcze jedno cudeńko notatnikowe. A Ania i Rafał zrobili mi też ogromną przyjemność, wyczuli co lubię, podarowali mi wyjątkowe, ciemnokartkie, uśmiechnięte zeszyty. Trzeba będzie w nich pisać czymś specjalnym i jasnym, te będą na coś specjalnego! W podróży trzeba notować na bieżąco, wszystko umyka, przychodzą kolejne odczucia i przygody. Kiedyś pisałam dziennik w jednej podróży, miał tylko 32 kartki bo musiałam go nosić na plecach i notowałam w nim drobnym maczkiem. Potem już kiedy na Islandii Agni wieczorami drobiła literki ja macałam tablet, pisząc na bieżąco o podróży. W tym roku w sierpniu wrócę do papieru.


Stoję na progu, myślę o pustym zeszycie, obgryzam ołówek. Patrzę na spakowany plecak i na pochylonego Mi na kanapie, na moją podekscytowaną towarzyszkę drogi. Potencjalność podróży, horyzont zdarzeń, wymarzone od jakiegoś czasu południe przed nami (kto pamięta wpis o N. Bouvier?). Drum bun, góða ferð, cрећан пут! Ruszamy. 

P.s. Będę tu czasem coś opowiadać z drogi. 

czwartek, 23 lipca 2015

Wielka Wędrówka - Folkowisko 2015


Wielka Wędrówka Festiwal Folkowisko 2015

Wyruszamy radosną ekipą i po drodze oczywiście słuchamy Joryja Kłoca (ale też układamy limeryki, wiecie jak trudno znaleźć rym do: Gorajec?) i ścigamy się - ba! wygrywamy!- z Krakowem, a nawet z Gdańskiem! Wyskakujemy z autka prosto w objęcia Chutorzan, diobeł stoi u wrót i kusi nas bimberkiem z prawej i lewej, więc lepiej jest szybko rozbić namiot, żeby potem mieć do czego trafić. Ognisko i śpiewy, i gwiaździsta noc nad nami, i to poczucie, że następne dni będą piękne. Łooj i były! Troszkę żal, kiedy dzieje się kilka rzeczy na raz i zawsze się coś traci, nie da się być w kilku miejscach i nie da się porozmawiać ze wszystkimi... ale robiliśmy, co się dało! Będzie to relacja z mojego Folkowiska, trochę przesiedzianego pod drzewem, a trochę za cerkwią... które upłynęło mi pod hasłami: ludzie, muzyka... szydełko! Zacznę od końca :-) (Limłyk by Iza)


Raz pewien turysta z Gorajca
W Pieninach uciął se jajca! 
Zamówił z Lichenia 
urnę z kamienia 
i rzucił się do Dunajca! 

Szydło, wędrówki dookoła drzewa
Umówiliśmy się na wędrówki szydłem dookoła drzewa i ubieranie go kolorową włóczką. Dobre ludzie obdarowały mnie resztkami włóczki (dzięki Gabi, Marzena i Maciek!), nowe bambusowe szydła przypłynęły z CHRL (dzięki Monika!). No i pierwsze dnia zasiedliśmy na kocyku, żeby zacząć, a wtedy... Łu, ale ja nie umiem, pokażesz mi jak? No i tak zostałam instruktorką szydła dla dużych, małych i... gości zza granicy! Okazało się, że po angolsku też się da wytłumaczyć co się robi z szydłem. Na szczęście byli też tacy, co umieli, a potem nawet dołączyli do nas specjaliści od dziergania! Było to bardzo miłe, kiedy spotykałam to tu to tam dziergających. "Siedzę sobie i widzę, ktoś szydełkuje. O, fajnie, dawno nie szydełkowałam, też bym chciała. Za chwilę patrzę, następna osoba. Potem trzecia. O coś musi chodzić!" Jak patrzę na zdjęcia, to myślę sobie, że szydełkowanie daje szczęście! Rozłożyła mnie na łopatki Halka, dziergająca podczas potańcówki, pod latarnią, w nocy. Nie tańczysz? "Muszę skończyć ten rządek!" i jeszcze Gosia z rozmarzeniem w głosie: "jak jechałam na rowerze to tak sobie myślałam o tym, jak wrócę, jaką włóczkę wezmę i jak poszydełkuję..." haha! Radooość! Proszę państwa, oto Chutorski Przytulak! Tadaaaa! Dziergany dniem, nocą, w słońcu i w deszczu! Ciutkę mi tylko szkoda, że przez dzierganie odpuściłam kilka innych punktów programu, ale jak już pisałam, nie da się wszystkiego (a szkoda!). Za to zasypię Was zdjęciami - zdjęciami uśmiechniętych ludzików! A jak się dzierga przy drzewie, na którym wisi hamak, na którym co chwilę ktoś zasiada, to można bardzo ciekawe rozmowy odbyć! Oj bardzo! Pozdrowienia dla rozmówców!



Ludziki
Znów będę za nimi przez rok tęsknić... za familią Piotrowskich&friends, za bandą zwariowanych z całej Polski - i nie tylko. Za tych, co się cieszą z tego, że mogą podskoczyć w rzeczce, która sięga do kostek, co tańczą, śpiewają, przytupują, za czeszkami, które tańczą w strugach deszczu flamenco o poranku, za Nozumi, skaczącą w ludowym stroju polskim, w worku na ziemniaki, za Marcinowym hip!hip! (odzew zawsze i wszędzie z każdej strony: gromkie Hurra!), za przysiadaniem gdzie bądź i rozmowami na tematy wszelkie. Za spontanicznym śpiewaniem i za nalewkami Koła Gospodyń Wiejskich (chyba mi zadek urósł od ilości zjedzonych ciast... i trzech wegańskich obiadów dziennie). 

Temat główny - Wielka Wędrówka. Wędrówkę ludzie mają w sobie, (być może nie wszyscy), ale zasiedlanie nowych terenów stoi u podstaw naszego gatunku. Jak długo jeszcze? Smutne wieści teraz z Chin. Nie przestaniemy się nigdy przemieszczać, ale jaki będzie świat bez tradycyjnych nomadów, niosących towary i opowieści, uciekających od osiadłego życia? Wiem, że są też "nowi nomadzi", ale jednak... czy ten świat musi zniknąć? Tymczasem znów w Gorajcu zbiegły się nasze liczne drogi, włóczykijów, podróżników, pracujących za granicą, powracających z podróży lub będących w trasie. Zastanawiamy się nad wędrowaniem, pochodzeniem, zastanawiamy się nad korzeniem. Zastanawiamy się też nad nową grupą społeczną "nowych wieśniaków" czyli ludzi nie-ze-wsi, którzy teraz na wieś się przeprowadzają, ale np. pracują w mieście. Co myśli o nich "stara wieś", jak nowi to swoje miejsce traktują? Przychodzi do nas wieczorem jeden z nielicznych już mieszkańców Gorajca (kiedyś naprawdę było tu sporo mieszkańców...) i zauważamy, że mimo wszystko, mimo całej do niego sympatii, mimo deklaracji miłości do wiejskości... traktujemy go inaczej. Wykręcamy się od tańca, trochę uciekamy... nie chcę wysnuwać zbyt mocnych wniosków, a jednak myśli i pytania same się meldują. Już dawno L-S pisał o naturalnej ludzkiej skłonności do dzielenia świata na my-oni. Ci inni, Ci obcy. Czy jesteśmy w stanie to przeskoczyć na kolejnych stopniach cywilizacyjnego wtajemniczenia?
Nurtowała mnie smagła ciemnooka uroda KB, nie wytrzymuję i podpytuję. Masz jakiegoś południowego przodka? Nic o tym w rodzinie nie wiedzą. Ale jej uroda, jej ciemne sprężynki na głowie mają swoją własną opowieść, może o ślicznej ciemnookiej dziewczynie, którą przywędrowała z wędrownym ludem i z miłości osiadła w jakiejś wiosce. A może o przystojnym ciemnookim żołnierzu. A może o czyimś pachołku, a może o spotkaniu kultur i fascynacji czarnymi kędziorami... czyż to nie jest ciekawe, jakie tajemnice i jakie opowieści kryją nasze rodzinne sagi?
Chutor Gorajec, Folkowisko - banda wariatów, którzy są w stanie dokonać każdego szaleństwa. Na przykład adoptować rzeczkę Gnojnik i skakać w wodzie po kostki w eleganckich ciuszkach, drąc się przez megafon HiHip-Hurra! Żeby rozruszać towarzystwo w deszczowy dzień tańczyć flamenco w strugach deszczu, zachęcając do spożywania zielonych ogórków. Spotykać ludzi z Japonii z polską kulturą ludową (Nozomi, nigdzie czegoś takiego nie przeżyjesz!), uczyć tańców cygańskich albo szaleć do estońskich inkantacji. Tylko tutaj, tylko z NIMI, niech moje, niech nasze drogi zawsze mają tam punkt zbiegu! 


Muzyka
Lubię odkrywać fajny zespół na koncercie. Nie przesłuchiwałam wcześniej gwiazd Folkowiska, za to prawie mi kończyny odpadły od skakania i mam zakwasy w udach. Auuuuu! Największe wrażenie zrobił na mnie Trad.Attack z Estonii (poniżej, odkrycie roku!), bardzo Wam polecam! Ale i Bohemian Batyars (Węgrzy), i nasza rodzima Hańba po prostu rozbili system na kawałki, nie wiem jakim cudem utrzymaliśmy tempo skakania! Było bosssko! Muszę też napisać o wspaniałej pracy z Natalią, o śpiewaniu za cerkwią (to pachnące drewno...) i o rozluźnieniu, zespoleniu głosów i wyciszeniu... Natalia wycięła mnie na cały jeden dzień z Folkowiska i przeniosła w inny świat. Czułam się tam po prostu doskonale - to zasługa prowadzącej i wszystkich współśpiewaczy. A w ostatni wieczór potańcówka tradycyjna (jak zawsze uwielbiam), a w ogóle to... wiecie co... już odliczam do FF 2016! Choć kto wie, gdzie wtedy wszyscy będziemy...


A tutaj szał, cały ogrom zdjęć Wujaszka, polecam! Tylko jeden jest taki fotograf, który w środek młynu pod scenę wciąga drabinę i balansuje, żeby mieć TAKIE ujęcia! Hip hip!....hurra!
Kiedy wróciliśmy z festiwalu był nów, w nowiu mam dziwne sny i zauważam różne znaki (które nie zawsze umiem odczytać). Ale ten, który chcę opisać był jednoznaczny - kiedy rano wstajemy po powrocie z Folkowiska w Trójce grają utwór, naprawdę mało popularny, który trzy dni wcześniej coverowały Janki na Festiwalu Folkowisko! Przez cały dzień jeszcze jestem odpłynięta, bo powrót do rzeczywistości po tych kilku dniach jest baaaardzo trudny. Po braku telefonu, Internetu, po dobrym jedzonku, snuciu się po trawie i wśród zbóż, śpiewaniu za cerkwią, spaniu w namiocie i słuchaniu wiatru, po koncertach, na których macha się wszystkimi kończynami aż do zakwasów, po tych wszystkich uśmiechach dookoła siebie, po kolorowej spódnicy i szydełkowaniu po kątach... W tym roku motto Folkowiska brzmiało "w wielkiej wędrówce szukając samego siebie zawsze wracamy w to samo miejsce". Oby tak właśnie było. Chutor Gorajec i myy, niespokojne duchy i wieczne wędrowniczki - z Joasią w roku 2014 (Damian Sz.) i 2015 (by Goś i z miszczem 2go planu Michem). "Obyśmy miały takie co roku!"

środa, 8 lipca 2015

Recepta na wszystko


Dziś wyglądam jak moja ukochana Vanessa Ives w swoim badhairday. Nerwy, emocje, irytacje, smutki. Dopiero co człowiek zasnął mieląc w głowie i zastanawiając się nad swoim losem, sensem, nad złudnym pozorem stabilizacji i nad celowością... Wszystkiego przez duże W, czasem długo nie można zasnąć w duszną noc. I kiedy wreszcie się udaje, nad ranem wyrywa z łóżka odgłos grzmotu. Wyskakuję jak tygrysica, żeby nie zwiało mięty z parapetu, a potem leżę i słucham odgłosów i półśnię patrząc na drzewa szarpane w szale wiatru. 

O dziwo martwię się w nocy słuchając tego deszczu... o drzewa i o zboże. Może odezwał się we mnie jakiś uśpiony gen moich przodków, którzy słysząc taką nawałnicę zapalali gromnicę żeby ochronić się od piorunów i martwili się o zbiory, co by im wichura - wiedźma nie połamała zboża. Czasem mam nieodparte wrażenie, że tak jak ja mocno odczuwam pogodę, tak ona mocno odczuwa moje nastroje... to nie pierwsza taka nawałnica outside, gdy we mnie szaleje coś inside.

Delikatnie zmienię temat. Udało mi się w tym roku być w Kazimierzu na 49 Ogólnopolskim Festiwalu Kapel Ludowych, oglądać wielobarwne stroje z różnych regionów - zawsze mnie intryguje JAK do tego doszło, że od noszenia chustek, cała wieś doszła do noszenia krochmalonych koron na głowie. Moda dmie kędy chce. A mówiłam Wam, że moja prababcia była prekursorką noszenia (po austryjacku) krótszych sukni na Śląsku Cieszyńskim? Może byłaby teraz dumna, że tańczyłam do świtu w Klubie Tyndyryndy, a potem mogłam patrzeć w półmroku-półświcie na spokojnie płynącą Wisłę. Chciałabym mieć w sobie spokój tej rzeki, zamiast tego niepokoju, który nieustannie we mnie płynie. No i udało się zarazić Kasika (a nawet Joasię!) tańczeniem, wirowaniem i przyjemnością "posiadania licznych partnerów", i tym poczuciem "czemu ja tego nie znałam wcześniej? czemu mi nikt nie powiedział, że to jest takie fajne?!". Też to mam, to poczucie. Kasik i Krystian w wirze, zdjęcie - Arek Sz.


 

Festiwal Folkowisko coraz bliżej, znów więcej myślę o wiejskości. Cały czas też mielę i diagnozuję to, co chciałabym zbadać w projekcie, staram się postawić pytania, znaleźć drogę do odpowiedzi. Znacie to porównanie umysłu kobiety do przeglądarki, w której non stop jest otwarta mnogość okien i w każdym coś gra albo leci jakiś film? Idealne. Ja tak mam. Non stop. Oszaleć czasem można. Wszystkie lampki choinkowe się palą, migoczą i grają melodyjki w mojej głowie. Jak zawsze wydaje mi się, że najlepszym pomysłem na wszystkie troski jest... wyjechać. Daleko, w inną przestrzeń, w zmartwienia "nie mam kaloszy" i "co by tu zjeść" zamiast: kim jestem, czego chcę i dokąd zmierzam, i czy na pewno tą dobrą ścieżką kroczę? Obejrzeć swoje własne myśli i działania z dystansu. Leżeć na trawie i grać w paletki, słuchać muzyki. No nic to, tak więc dziś trzeba się spakować i... w drogę! 
Na wschód! Uprasza się, żeby burze i deszcze akurat zwiedzały inną część Polski.