Co tu znajdziesz

wtorek, 29 lipca 2014

Świetliki

Ciasto się udało! I wszystko inne się udało. I nawet w końcu opanuję te kilka kroków na slackline-ie! Sobotni wieczór był po prostu magiczny. I powiem Wam, że naprawdę nie trzeba wiele żeby tak było. Najważniejszym składnikiem jest - być sobą. Zaprosić kogo się ma ochotę, wziąć od siostry stare zasłony i światełka z choinki. Zrobić Budda Bar w ogrodzie, który wygląda jakby obsiadły go świetliki. Wkurwiać sąsiadów altusami, tańczyć kiedy się ma ochotę i do muzyki wybranej przez siebie. Wydurniać się do klipów, przytulać na przytulańcach. To wszystko starczyło A., żeby wejść w ten kolejny rok z uśmiechniętymi oczami. Iskry ciepła, w ten wieczór tak jak lampki jarzymy wszyscy przytłumionym, ciepłym światłem. I jestem z niej dumna, bo minął niecały rok (tylko...aż), a ona tańczy i uśmiecha się. Zasypiam pod gwiazdami przykryta jakąś narzutą i jest mi błogo. Litościwa dusza budzi mnie, kiedy wszyscy idą spać do środka, nie wiedząc, że... zaowocuje to Wielką Bitwą Na Poduszki, ha! 
I to wszystko "mimo że" każdy nosi jakiś swój smutek pod skórą, mimo, że czasem coś zakole w boku każdego z nas. Staram się nie widzieć, staram się ignorować różne szczegóły, które zauważam. I to, że cały czas myślę o tych oczach za kratką. Mimo to wszystko zbiegam w upale rozgrzaną drogą i podskakuję i tańczę, bo tak mi się chce, bo tak czuję. Ciemne okulary i madżentowe spodenki, duszny zapach traw i kilka przyjaznych głosów wokół. Lato, pełnia lata. Jak zawsze pełnia - niesie w sobie całą gamę uczuć.

foto: Marta G. 

sobota, 26 lipca 2014

Z A.

Przyjeżdza do mnie moja miła współislandka i robimy próbę generalną pakowania. Upychamy, ugniatamy, kombinujemy, rezygnujemy, dzielimy, przekładamy lub odkładamy. I mimo, że nie lubię pakowania, (polecam cospakowac.pl) to jest to nad wyraz przyjemne. Gadamy, rzecz jasna. Planujemy trasę, wydatki. Oczyma wyobraźni już tam jesteśmy, jaramy się. Debatujemy nad ilością koszulek. Dużo śmiechu, tyle radości! Jest tak jak ma być, jest dobrze! Aż nie wierzę w to wszystko, co się dzieje. Aż się trochę boję, że jak coś za dobrze... ale nie, nie myślę o tym. Może po prostu. Isl-dreamland coraz bliżej. Ultima thules. 

A dziś krzątam się i piekę ciasto na jej urodziny. Krążę prawie w niczym po domu, potykam się o psa co rusz, piekę ciasto robiąc niesamowity bałagan (jak chujowa pani domu) i słucham głośno muzyki. I jest leniwa sobota, pierwsza od kilku tygodni, którą spędzam w domu, sama ze sobą. I jest mi z tym dobrze! 

I jeszcze tylko trochę się denerwuję, bo wieczorem ma być debiut... można trzymać kciuki. Tymczasem lecę, bo już po mnie jadą. Oj dana dana jadą! 

piątek, 25 lipca 2014

i-zamieszanie

Generalnie powiem tak - czasem niespodziewanie zdarza się w życiu coś dobrego. Głosuję na Joasię z Aeris Futuro w głosowaniu i ... łut szczęścia, ślepej kurze ziarnko, e-mail, który prawie że usuwasz jako spam, ale w ostatniej chwili coś Cię tknie. Jednak go przeczytałam i właśnie weszłam w posiadanie pierwszego w życiu nadgryzionego jabłka. Jeszcze nie wiem jak się z nim obchodzić, sama bym sobie takiego cosia nie sprawiła, ale oto jest i CIESZĘ SIĘ tak po prostu. I tak, to jest pierwszy jabłkowy wpis. Zostałam sadownikiem!

Tak oto zanotowałam sobie wczoraj. A dziś: UPADTE! Dzwoni do mnie bardzo zażenowana Pani i mówi, że wysłała mi złą nagrodę. No fakt, mówię, przyszedł większy niż miał, ale nie skarżyłam się. Pani ładnie prosi, żeby oddać i że wyśle ten właściwy. Na koniec ujmuje i rozbraja mnie tekstem: "bardzo panią przepraszam za rozbudzone nadzieje". I co ja mam bidulka teraz z taką rozbudzoną nadzieją zrobić, jak żyć? No trudno, łatwo przyszło, łatwo poszło! Przyjdzie znów inne. Jestem szczerze ubawiona. I... ktoś jest bardziej zakręcony niż jaaa! JUPIIIiiiiiiii! 

czwartek, 24 lipca 2014

14 lat później

Tak mi się wydaje, że w 2000 roku byłam na Orkonie po raz pierwszy. Dwa tygodnie laby na Jurze, ganiania w przebraniach, ognisk, wylegiwania się na pachnących słońcem skałach albo ciorania po krzakach. Role, LARPy, rozmowy, akcje. Deszcze niespokojne i śp. Bilbo za barem. Milion wspomnień. Teraz wpadam tam już tylko na chwilę, towarzysko. Idziemy na spacer z Mirowa do Bobolic, w naszych głowach wszystkie miejsca mają swoje nazwy. Kocioł czarownic, jaskinia czarnoksiężnika, puszcza elfów, dolny  i górny trakt. Tym żyliśmy kiedyś z dnia na dzień, mieszkaliśmy w namiotach, myliśmy się pod pompą, wieczorami płonęły ognieska i żagwie. Tu wisiał wisielec, a tu był dwugłowy ogr. A tu zginąłem w 2004!  A tu alien ściągnął ostatniego z samej już rampy wahadłowca. Haha, łezka w oku normalnie. 
Jak to fajnie, że wciąż to kręcicie, że przyjeżdżacie, że gracie. Że przy ognisku wieczorem czas się zapętla, illud tempus. Śpiewamy cranberries jak kiedyś, wciąż pamiętamy stare teksty bardów. Dawno nie używałam gardła do śpiewania... dawno nie słyszałam tych głosów. Przy ognisku pigwówka smakuje dobrze, trochę gorzko a trochę słodko. 
Nie umiem odpowiedzieć prosto na pytanie: co to jest Orkon? Zobaczcie film z tegorocznej Gry Głównej. Najprościej: świat wyobraźni, gdzie spotkasz zakręconych ludzi i fajną zabawę! 


A kiedyś, dawno dawno temu wyglądaliśmy tak haha! I niech ktoś mi powie, że trzeba mieć kasę, żeby się dobrze bawić. G. prawda, wystarczy trochę dziwnych ciuchów albo kawałek szmaty i wyobraźnia! Nikomu to w późniejszym wieku nie zaszkodziło, a wręcz przeciwnie! 


Tylko wiecie... świat się trochę pozmieniał, teraz ludzie się bardziej starają z przebraniami niż kiedyś, hihi. Poza tym środków już jest trochę więcej. Ale też farby do ciała już nie plakatowe.  W tym roku bardzo mi się podobała Anathema jako Orcza szamanka! WOW! 

Foto: Mariusz Swierkosz

środa, 23 lipca 2014

Folk.ochanie

Kara i Goce wpadają na genialny plan pojechania na potańcówkę: Kolberg: muzyka źródeł & Kolberg: inspiracje & NOC TAŃCA na ROZSTAJACH - na Festiwalu Rozstaje. Zrealizowaliśmy go w piątek w stu procentach i chwała im za to, po rączkach i stópkach (zdeptanych) całuję! Było... naprawdę magicznie. Najpierw trochę śpiewania z Panią Marią Siwiec - złotym głosem z Radomskiego. Potem uczymy się pozornie prostych kroków. Przerażony Francuz, który chciał uczestniczyć w warsztatach, chyłkiem dezerteruje. Już po wstępnych tańcach wychodzimy jak spod prysznica, żar z nieba, duchota ogromna. 
A tego wieczoru na scenie, po kolei, same sławy muzyki ludowej: Kapela Gaców, Kapela Niwińskich, Prusinowski Trio i jeszcze wiele innych tej nocy. Starego Gacę (80+ więc już mogę tak powiedzieć) prawie wprowadzają na scenę, dziadzio taki, czerwona wstunska pod brodą, ale nabiera wigoru kiedy bierze w ręce skrzypki - i gra, i gra, i gra. A my tymczasem: taniec - przerwa na oddech. Wir, przytupy co zwinniejszych tancerzy. Stare dobre roczniki są niezmordowane. Nagle M. podchodzi do tańczących Pani Marii i Pana Andrzeja i... sprzedaje mnie, mówiąc: to ja z panią, a pan weźmie moją! Ekhm. No tia, cóż zrobić, haha! Pan Andrzej bierze mnie w solidne obroty, na koniec pyta: ile Ty masz lat? Trzydzieści - odpowiadam. Daj Boże, że ja tak trzydziestce dałem radę! Wzdycha Pan Andrzej. Dał dał i to tak, że wracam i muszę usiąść, żeby złapać oddech! Nie chcę chyba wiedzieć co oni robili za młodu... Wychodzę potem lżejsza o ileś litrów, mimo nieustannego uzupełniania złotego płynu. Tańczą ci co umieją i ci, co nie umieją, ale mają szczere chęci i nie mogą usiedzieć, folkowi wymiatacze i Ci wcale nie folkowi, którzy tylko wpadli popatrzeć. Przekonuję się, że czuć to w czuciu, kiedy ktoś dobrze prowadzi taniec, dba o moje zakręcanie i odkręcanie, słucha rytmu (a jak rytm jest zbyt zwariowany to pomaga mi liczyć do ucha - dziękuję!). 
Kiedy kończy się muzyka na scenie, muzykanci schodzą między nas i grają dalej, tańczymy do wyzionięcia ducha. Koło drugiej w nocy Pan Andrzej schodzi w połowie tańca i mówi z grozą: pierwszy raz w życiu przerwałem oberka. My też przerwaliśmy, bo trwał chyba z trzydzieści minut i stwierdziliśmy, że zaraz padniemy na parkiet jak rybka bez wody! Mój partner opiera na mnie mokre czoło i ze śmiechem, łapiąc oddech mówi: nie dam już rady! Ale ile przy tym zmęczeniu śmiechu i radości! Narkotyki dla ubogich, jak to ktoś kiedyś powiedział. I miał rację, wychodzę jak na haju. Cudnie zmęczona, w ciepłą, krakowską noc.
Kiedy wychodzimy o trzeciej w nocy, muzykanci wciąż grają, a Pani Maria dalej śpiewa. 

Skowronecku nie leć w górę bo wybijes w niebie dziure, bo wybijes w niebie dziure
Jak wybije to załatom, ale górą bede lotoł, ale górą bede lotoł

Fot: Eoy Ex Press via fb - Pani Maria, Jan Kmita i Kapela Niwińskich, Prusinowski&Pospieszalski 

piątek, 18 lipca 2014

Folkowisko ponad wszystko!


Jest takie miejsce, gdzie czuję się dobrze, tak po prostu. Gdzie każdy może być sobą, gdzie ludzie są uśmiechnięci, radośni i pozytywni - choć czasem z zupełnie różnych bajek. Gdzie szaleństwa pod sceną niezależnie od wieku, płci i ubioru, nawet w gumowcach (aż do odcisków). Gdzie określenia "baba" "suka" "wsiura" nikogo nie obrażają! Bo wszyscy Jesteśmy ze Wsi , a Kultura jest Babą! Gdzie mogę chodzić trzy dni boso (pomijając epizody gumiaczane) i to jest cudowne! Gdzie ktoś, kto chce, może sobie poubijać masło i podyskutować o tym z kolegami. A jak nie chce - to nie musi i hajlajf (to taka idealna metafora kobiecego zróżnicowania i wolności). Każdemu co lubi. Ciastko albo ogóreczek. Gdzie jest też piękny, ogromny mural. Gdzie gotują wege i jest Koło Gospodyń Wiejskich, które sprzedaje ogóreczka z gratisem, żeby nie było, że totamto. Gdzie (tym razem) słońce i trawa, jupii, gdzie leżę i macham nogą. Gdzie kozacy dają jedenastogodzinne koncerty (sic!). I nawet psy o imieniu Furia są tam łagodne jak baranki! Niebo? Nie, to Folkowisko
Koncerty, opowieści, warsztaty, śpiewy, spontaniczne muzykowanie, rozmowy, spotkania, zabawy, gry i rajdy - jak to się wszystko udało zmieścić w trzy dni? Ba, nawet w tej wyliczance pojawia się to tu to tam - sen, heh. To wielka zagadka, na Folkowisku czas płynie po prostu inaczej i mimo tylu wydarzeń nie ma tam pośpiechu ani zdenerwowania. Był za to czas  na zastanowienie się nad poważnymi kobiecymi tematami, na mnóstwo rozmów (a wciąż za mało!), na relaks i na zabawę. Na szaleństwa koncertowe, na śpiewy do rana, na spacer na cmentarzyk. Na prawie - zaśnięcie na progu cerkwi przy śpiewach cerkiewnych, na tenisa z dzieciakami, na układanie przyśpiewek. I znów wszystko układa się samo i kręci wokół siebie, jak ja to uwielbiam! Bo: cudne zaskoczenia: mój Śląsk Cieszyński tutaj? Wpierw umiem odpowiedzieć na pytanie:: czy jeszcze gdzieś i w ogóle w Polsce wystawia się tabla na ukończenie szkoły, na wystawach sklepowych?! TAK! Ja wiem! Haaa! Potem projekt Fundacji Dobra Wola z opowieściami kobiet ze Śląska Cieszyńskiego. Rozpoznaję dwie znajome twarze na filmie. Wzruszam się. Idę do dziewczyn na warsztaty. I znów - opowieści, historie życia. Same znów do mnie przychodzą. S-a-m-e. Znów znaki. A do tego uświadamiam sobie jedną rzecz - że jakkolwiek od niego nie uciekam z powodów różnych, wciąż jestem z Cieszyna i mówię to z prawdziwą dumą małego patriotyzmu. A potem jeszcze opowieści różnej treści snują Opowieści z Walizki, znów opowieści. Znów i znów. Nie ucieknę od tego. Z dalszych miłych zaskoczeń: to Ty jesteś Panią Ruuuzgą?? Ale czad! I moja wymarzona koszulka z lirą korbową: bo trzeba mieć korbę - wreszcie będzie moja! I powiedzcie, że nie tak właśnie miało być? Są takie rzeczy, które odkładam, z przekonaniem, że same do mnie jakoś przyjdą. I przychodzą! 

Jeszcze o debacie „Kultura jest babą? Zaangażowanie kobiet w działalność społeczną i kulturalną na wsi i w mieście”, w której jako goście wzięły udział aktywne kobiety działające dla wiejskich społeczności. Organizatorzy świetnie dobrali gościnie, bo społecznice działają na różnych polach. Było wielu słuchaczy, którzy dynamicznie włączali się w dyskusję (delikatnie mówiąc, bo to trudne tematy i czasem punktów zapalnych nie udawało się uniknąć) z zaproszonymi gośćmi. Rozmawialiśmy o roli kobiety na wsi, o problemach jakie spotykają kobiety w swojej działalności, o stereotypach wpływających na wizerunek wiejskiej kobiety. Najważniejszym wnioskiem z dyskusji wydaje się być wezwanie kobiet do przełamania barier i podejmowania działań, a także chęć współpracy i wsparcia pomiędzy sferami, które pozornie są nastawione do siebie wrogo: kobiety i mężczyźni, miasto i wieś. Pozornie. Podkreślę to jeszcze raz: pozornie. I proszę, nie dajmy sobie wmówić, że aż tak bardzo się od siebie różnimy. Owszem, różnimy. Ale najpierw jesteśmy ludźmi. I przede wszystkim, musimy próbować wszyscy zrozumieć i wysłuchać siebie nawzajem, i sobie pomóc. O różnicach to możemy sobie poukładać zadziorne przyśpiewki, co zresztą uczyniliśmy - również po to, że obśmiane i wyśmiane przestaje być takie groźne! 

No to wspomnę na koniec, że świetnie nam grali i śpiewali: Same Suki, Hudacy, Niespodzianki & Strojone, Blokowioska, Hadra, Koromysło, Nie Ten Dzień, Kuba Blokesz & Open Space Spontan. 
I najlepszy koncert festiwalu i wielkie odkrycie, jak chłopaki dają czadu! Joryj Kłoc ze Lwowa czyli „Daj Boże Etno Hip Czort Hop”! Brawooooooooo! (Dammn it. Nie wpisałam się na listę kolejkową ludzi chcących spędzić pokoncertową noc z wokalistą.) 



Taka atmosfera, tacy ludzie i takie harce z przytupem – tylko w Gorajcu! I tylko tu - Polonez w środku nocy na festiwalowym placu. Po tych kilku dniach wracam jak z długiego wyjazdu na koniec świata, odpoczęłam na 200 %, baterie naładowane. Całą drogę z nami jadą kozackie rytmy, w kółko, aż do porzygu, nogi chodzą same, kierowca musi przecież nie spać! Kawałek za Gorajcem, wjeżdżamy w oberwanie chmury, potoki wody i grad - ktoś tu jeszcze nie wierzy w takie znaki?? 

Co zrobić, żeby tak pozytywnie i dobrze było cały rok? Jak żyć? 
Wiecie co wsioki Wy moje z Gorajca i z bylekąd, ze wszystkąd!? Jak ja już łokropecznie za Wami tęsknię! 
Do zobaczenia za rok! 

Foti 2: Mua & friends

czwartek, 10 lipca 2014

Odrobina szaleństwa


Czasem trzeba coś po prostu - przełamać, odczarować!

Wczoraj z naszą fajną koleżanką świętowaliśmy (sic!) odzyskanie wolności. To chyba pierwsza impreza porozwodowa w moim życiu. Była bardzo... radosna! 

Cytat luźno parafrazowany: 
W domu stwierdziłam: takie to jest wszystko strasznie poważne, muszę to jakoś wziąć i odczarować, zrobić coś szalonego. 
I na rozprawę... nie ubrałam majtek!

Wiecie co? Ludzie są jednak fajni!!!
Już sobie to wyobrażam, toga sędzi, adwokaci, powaga instytucji sądowej i... ona z tajemniczym uśmieszkiem satysfakcji na twarzy! 

Pogodynka!

Aura pogodowa działa na mnie ogromnie, silna meteopatia powoduje, że działam na baterie słoneczne. Jestem w taką deszczową lipcową pogodę senna, nieco marudna i zmierzła. Ciągle pada, chmura od trzech dni leży mi na czole i uciska mi powieki, które opadają pod jej naporem. Jeszcze dwa dni temu na wyjazd zapakowałam same zwiewne bluzeczki i liczyłam na leżenie w słońcu na trawie. Wczoraj poszłam pożyczyć kaloszki i wyciągnęłam z szuflady getry... ale to nic, nie dam się, nie dam! Bydymy tańcować w kaloszach! Bo w tym roku jak bum cyk cyk zamierzam mieć dobry humorek na tym fajnym festiwalu! Myślami już jestem w drodze, rajzefiber mnie ogarnął! Folkowisko ponad wszystko!

Z okazji pogody książka 13sta. Również dlatego, że jeśli autor nie jest w drodze - spotkamy się na festiwalu! Do tej pory to najlepsza książka Stasiuka, jaką zdarzyło mi się przeczytać i najlepsza jak dotąd książka jaką przeczytałam w tym roku. Myślę, że ma spore szanse utrzymać tą pozycję. Bardzo mi odpowiada tematycznie, tempo przeplotu opowieści też mi odpowiada. No i jakoś tak mi blisko do jego przemyśleń. Dziękuję mojej Milk-sister Uli, która mi ją sprezentowała! Strzał w dziesiątkę sister! Ty wiesz co lubię! 13. Andrzej Stasiuk: Nie ma ekspresów przy żółtych drogach. 

Trzymając się dziś tematów związanych z aurą, zacytuję ulubiony fragment. Ge-nial-ny! Podpisuję się wszystkimi kończynami! Jest taka anegdotka o tym, że w Anglii się dziwią reakcji Polaków na pogodę. Jak Polak przychodzi do pracy nie w humorze, to mówi że złe ciśnienie jest. I to biedne ciśnienie wszystkiemu winne, bo za niskie, bo skacze, bo za wysokie, bo muchy w nosie, bo zupa za słona. Jakby każdy Polak barometr w zadku miał i codziennie odczytywał wahania! TADAM! Oto sekret!
Trzy dni temu było plus piętnaście stopni, a dzisiaj jest minus siedem. Powinniśmy być traktowani jak trochę niepełnosprawni, powinniśmy być częściowo zwolnieni od jakichś podatków albo ktoś powinien fundować nam sanatoria. Jakie pojęcie o naszym życiu może mieć Włoch, nad którego ojczyzną słońce nigdy nie zachodzi? Albo Brytyjczyk, który od dnia urodzin aż po grób spokojnie moknie? Albo Szwed na wieki wieków uwięziony w swoich śniegach i lodach? Cóż mogą wiedzieć o wahaniach ciśnienia i wahaniach nastroju? Kładąc się spać, wiedzą, jaka pogoda ich obudzi. My tymczasem żyjemy jak na wulkanie. Zwłaszcza teraz, w marcu, gdy jesteśmy u kresu sił fizycznych oraz umysłowych. Wszyscy na wschód od Łaby powinni dostawać prozac. Nigdy nie byliśmy chrześcijanami ani monoteistami, ani nawet agnostykami. Do tej pory jesteśmy czcicielami słońca, jesteśmy poganami i jeśli coś naprawdę nami rządzi, to właśnie zmiany pogody. Wyże i niże baryczne.
Żeby w ogóle przetrwać, powinniśmy porzucić nasze strony i udać się na poszukiwanie meteorologicznej ziemi obiecanej. Niestety, wszystkie przyzwoite krainy są już zajęte. Dlatego zostaniemy na miejscu i będziemy działać na nerwy bardziej zrównoważonym sąsiadom. Słowiańska histeria, węgierska depresja i rumuńska paranoja to nasze specjalności, to nasze znaki rozpoznawcze i powinniśmy je opatentować. Ba, powinniśmy te stany eksportować do jakichś zrównoważonych i znudzonych krajów, tak jak eksportuje się kokainę, heroinę i amfetaminę. 

wtorek, 8 lipca 2014

Płynne popołudnie

Idę przez zieleń i powtarzam im, że nie wierzę. Nie wierzę, że jesteśmy 20 minut od Katowic. Nie widzę nic, prócz zieleni i błękitu. Wody, nieba. Upalny dzień, czuję pełnię lata, takich wakacji jak kiedy byłam mała i wszystko stało w sennym upale. Omdlałe rośliny wydychają zapach, dyszą jak pies z otwartą paszczą. Ja, boidupa wodna - wskakuję do wody i pływam, woda niczym nie zmącona. Ciepłe i zimne prądy na zmianę rozluźniają i spinają mięśnie. Ścigam się z psem po zabawkę, nie chcę wyjść z wody. Nawet pies się męczy i ostatni rzut muszę zaaportować sobie sama! Jako dziecko siedziałam w wodzie do ostatniego momentu, do pomarszczonych palców i szczękania zębami. Trzciny na wodzie, spokój i zieleń. Cudne, cudne popołudnie. 


poniedziałek, 7 lipca 2014

Przystanek Śniadanie!

Co niedziela w Katowicach dzieje się świetna inicjatywa! Przystanek Śniadanie! Piknik, dobre jedzonko, dobra muzyczka! Dla chętnych joga albo capoeira, dla chętnych na co innego- masaż albo coś artystycznego! Leżaki, czasem hamaki, trawka i drzewa, co chwilę  jakieś inne ciekawe propozycje. Środek miasta - a jednak piknik na zielonym! Polecam każdemu! I gratuluję ekipie świetnego pomysłu i świetnego wykonania! Miejsce z atmosferą i z duszą. No i duuużo smaczności (jacie, ten sok green daniels... jummy jum jum). Ktoś mówił o teleportach? Poproszę chętnie, od razu dwie sztuki! Bo nie ogarniam czasu i przestrzeni już

Lansik z rumakiem by me, pozostałe chilauty w strefie czilautu (z dobrym na widelcu!) by Paweł Brzenczek

Człowiek - teleport!

Budzimy się rano leniwie, moja Siostra robi mi pyszne śniadanko i aromatyczną kawkę na dobre rozpoczęcie dnia. Niedługo później powie o mnie: człowiek - teleport!, bo... Wychodzę od niej i stoję na dworcu, w tym samym czasie odjeżdżają: pociąg do domu i bus do Cieszyna. A w Cieszynie Święto Czaju (wolę to słowiańskie słowo od naszej herbaty, wszyscy słowianie mają czaj oprócz nas)! Kusi... Mam pół godziny na wahania, dzwonię do Mag i... znajduję natychmiast motywację. Przyjeżdżaj! Druga zachęta też spada z nieba - odwiozą mnie prosto pod drzwi domu wieczorem. Jak tu nie skorzystać, kiedy wszystko dzieje się samo? No to wskakuję w dusznego busa i fru! Telefon pyta: jesteś już w domu? Yyyy nnnniee.... nie uwierzysz gdzie jestem. Haha! 

Najpierw spędzam ten dzień samodzielnie, pijąc dobre herbaty, słuchając muzyki i oglądając pozytywnych, kolorowo ubranych ludzi, w tym również grupę tancerzy, którzy z lekkością w krokach improwizują ciałem. Czeski język króluje, (Chłopaki z Czajnikowego ratują honor polskich herbaciarni), do podjadania same dobrocie i łakocie. I wcale nie jest mi w tej samości samotnie, coraz to bardziej podoba mi się samodzielne wyjeżdżanie i spędzanie czasu ze sobą. No i co najważniejsze spędzam ten dzień z Mag! Pozytywną Mag, która nie umie być niepozytywna nawet kiedy się martwi. Jest leniwie i przyjemnie, spędzamy razem dobry czas. Spacerujemy, leżymy w koniczynie - i rozmawiamy, i rozmawiamy, dużo dobrych rozmów. Czasami na wcale niełatwe tematy, o tym co dobre, o tym co trudne. O obserwacjach ludzi i emocji, obserwacjach siebie samych, dużo ważnych myśli. Trochę o pracy nad sobą, bo nieustannie odnosimy w tym sukcesy i porażki. Stąd też trochę rad, które może uwierają bo niewygodne, ale są szczere, mądre i wcale nie złośliwe. Takie - do przemyślenia, przeleżenia na parapecie, przespania. Napis na ławce nakazuje nam: uśmiechnij się! I uśmiechamy! Kiedy już z ekipą wracamy radośnie, pan Mietek podgląda nas przez skrzynki radarów i włącza nam zielone światła. 

I jeszcze pokażę Wam coś fajnego! Od Misiury! Polecam, zerknijcie! Piękne pomysły! Ja bym chciała - wiadomo - chodźmy na spacer

wtorek, 1 lipca 2014

Córki Ewy

What does it mean: run like a girl?
It means: run as fast as you can.

Zaledwie wczoraj rozmowa o straconych szansach, o braku wsparcia, o rodzicach, którzy hamują, o zabijaniu wiary w siebie i echach tego w dorosłym życiu.


Wzruszam się tym filmem.
Keep going girls.
Keep going!
RUN!