Ciasto się udało! I wszystko inne się udało. I nawet w końcu opanuję te kilka kroków na slackline-ie! Sobotni wieczór był po prostu magiczny. I powiem Wam, że naprawdę nie trzeba wiele żeby tak było. Najważniejszym składnikiem jest - być sobą. Zaprosić kogo się ma ochotę, wziąć od siostry stare zasłony i światełka z choinki. Zrobić Budda Bar w ogrodzie, który wygląda jakby obsiadły go świetliki. Wkurwiać sąsiadów altusami, tańczyć kiedy się ma ochotę i do muzyki wybranej przez siebie. Wydurniać się do klipów, przytulać na przytulańcach. To wszystko starczyło A., żeby wejść w ten kolejny rok z uśmiechniętymi oczami. Iskry ciepła, w ten wieczór tak jak lampki jarzymy wszyscy przytłumionym, ciepłym światłem. I jestem z niej dumna, bo minął niecały rok (tylko...aż), a ona tańczy i uśmiecha się. Zasypiam pod gwiazdami przykryta jakąś narzutą i jest mi błogo. Litościwa dusza budzi mnie, kiedy wszyscy idą spać do środka, nie wiedząc, że... zaowocuje to Wielką Bitwą Na Poduszki, ha!
I to wszystko "mimo że" każdy nosi jakiś swój smutek pod skórą, mimo, że czasem coś zakole w boku każdego z nas. Staram się nie widzieć, staram się ignorować różne szczegóły, które zauważam. I to, że cały czas myślę o tych oczach za kratką. Mimo to wszystko zbiegam w upale rozgrzaną drogą i podskakuję i tańczę, bo tak mi się chce, bo tak czuję. Ciemne okulary i madżentowe spodenki, duszny zapach traw i kilka przyjaznych głosów wokół. Lato, pełnia lata. Jak zawsze pełnia - niesie w sobie całą gamę uczuć.
foto: Marta G.
1 komentarz:
Moje Ty światło, wcale nie takie przytłumione.
Będzie coraz. I to już wkrótce.
Dzięki za takie publiczne dzielenie się tym.
Prześlij komentarz