Co tu znajdziesz

piątek, 29 listopada 2013

Mistrz

Jeżeli mogę powiedzieć, że czyjaś twórczość wiele razy w życiu mnie wspierała i że miała na mnie ogromny wpływ - to tylko Jego. Cytat w głowie na każdy temat - to najczęściej Jego słowa. Ja bardziej prozę lubię smakować. Ale te wiersze przeżywane po wielokroć, w nieskończoność. I wciąż od nowa. Moje tomiki z poezją wędrowały do kolejnych rąk. Ale to nieważne, mam je w głowie. W sercu. Wczoraj były jego urodziny. Kto lepiej niż on wyśpiewa epitafium, zawierając w nim rzeczy sedno. Wszystkiego najlepszego Mistrzu. Bracie spod jednej anathemy. Swoim własnym głosem i słowem. Posłuchajcie... 

Fpitafium dla frajera - Jonasz Kofta słowa i śpiew 

Żył raz Frajer
Wierzył w bajer
Potem umarł

Nad grobem cztery
Inne Frajery
Wbite w gajery
Wytarte, starte
W cholernym słońcu
Stali bez końca
Jakby po piwo
Albo ćwiarę

Aż wreszcie jeden
Niemłody Frajer
Łzę łyknął gorzką
Jak zajzajer
I w taki gorąc
O suchym gardle
Na siebie biorąc
Żałobne parle
Powiedział:

Przyjacielu
Trochę serca nam ubyło
Ile naprawdę
Jeszcze nie wiemy
Pamięć o Tobie
Poniesiemy
Zrobimy z nią
Ile umiemy
Ci co z urzędu
Wieńce kładli
Musieli odejść
Do swych spraw
Nas tak jak Ciebie
Czas nie nagli
Frajerzy zawsze
Mają czas

Bracie spod jednej anatemy
Żegnamy Cię i dziękujemy
Że Ci się chciało
Być zakałą
Gdy wystarczało
Głośno klaskać
Że Ci się chciało
Widzieć całość
Gdy wystarczała
Biała laska

Że Ci się chciało
Być tylko sobą
Zwyczajnie dobro od zła
Odróżniać
Kiedy nikogo
Nie było obok
Tylko służalcza
Szepcząca próżnia

Że Ci się chciało
Myśleć tak mało
O swoich własnych
Nielekkich losach
Że Ci godności
Wystarczało
By nie dorzucać
Drewna do stosów
Że Ci się chciało

Że Ci się chciało
Ciężki Frajerze
Przeżyć po ludzku
Swe ludzkie życie
Choć w zmartwychwstanie
Nikt z nas nie wierzył
Ni w wieczną rzeczy pamięć
W granice
Bracie spod jednej anatemy
Żegnamy Cię
I dziękujemy

Cztery frajery
Wbite w gajery
Jeszcze postały
Chwilkę na słońcu
Ptaszki ćwierkali
A oni stali
Po dobrej chwili
Poleźli w końcu

I zapomnieli dać po czerwońcu
Ja bym takiego klienta
W życiu nie wpuścił na cmentarz

wtorek, 26 listopada 2013

W studni opowieści

Opowieści. Bajania. Legendy. Baśnie. Historie. Wzruszające. Wciągające. Uśmiewające do łez. Straszne. Zastanawiające. Z morałem. Typowe romantyczne skandynawskie czyli o trollach. Z daleka. Z nie-wiadomo-kąd. Pieśni z serca Szkocji, dźwięki harfy. Drobne gesty dłoni, uniesienia brwi, przymknięcia oczu. Tembr głosu. Przestrzeń na kilka kroków i głos. Brama do innego świata. Słowa, słowa, słowa. Te, w których piersi jak granaty i te, gdzie głodne staruszki i złe rusałki. Magia. Noc opowieści. Festiwal opowieści. Od szarego, neonowego wieczora do niemalże białego, listopadowego świtu. Spełnianie marzeń in progress. 


Foto: Grupa Studnia O. Katarzyna Łukasiewicz

środa, 20 listopada 2013

Traktat o łuskaniu


Ważna książka, chodziłam wokół jej cytatów, potykałam się o nie tu i tam, aż nagle "ja ją mam, pożyczyć Ci?" TAK! I było warto, och jak było warto! Czytałam tą książkę długo, ponieważ nie jest to lekka książka do szybkiego połknięcia. To jest traktat filozoficzny, to jest rozprawa o życiu, trzeba te słowa poprzeżuwać dłużej, pomielić na żarnach myśli, te oporne popić łykiem herbaty wieczornym. Co drugie zdanie, jeśli nie każde - to cytat. Jakbym miała robić wypisy, przepisałabym całą książkę prawie... Jak teraz wybrać z niej mały tylko fragment? Niemożliwe! Ale zachęcam do zapoznania się z tym niezwykłym monologiem, który snuje się przy świetle lampy i dźwięku łuskania fasoli, trzaskających strąków. Ja jeszcze łuskanie fasoli wieczorami pamiętam, robiliśmy to u mojej Cioteczki na wsi, w domu rodzinnym Mrózków... 

Odrobiny z traktatu:

(...) ja właśnie płakałem. Nie po wierzchu. Czułem coś takiego, jakby z drugiej strony moich oczu łzy do wewnątrz mnie spływały. Doświadczył pan może takiego płaczu?

Nie ma czegoś takiego jak przypadek. Cóż to bowiem jest przypadek? To tylko usprawiedliwienie tego, czego nie jesteśmy w stanie zrozumieć.

Czy zastanawiał się pan kiedyś, jak silnie związani jesteśmy z przeszłością? Niekoniecznie naszą. Zresztą cóż to jest nasza przeszłość? Gdzie są jej granice? To jest coś w rodzaju bliżej nieokreślonej tęsknoty, tylko za czym? Czy nie za tym, czego nigdy nie było, a co jednak minęło? Przeszłość to tylko nasza wyobraźnia, a wyobraźnia potrzebuje tęsknoty, wręcz karmi się tęsknotą. Przeszłość drogi panie nie ma nic wspólnego z czasem, jak się sądzi.

Polecam.
16. Traktat o łuskaniu fasoli, Wiesław Myśliwski

wtorek, 19 listopada 2013

Na dłoni




Mam dziś trzy serca na dłoni. Znam przyspieszone bicie każdego z nich. Znam dobrze smaki. Słodko - kwaśny. Gorzki. Słony. Trzepoty, bezdechy. Chciałabym pogłaskać je wszystkie... Każdemu zaszeptać: jeszcze będzie dobrze. 

czwartek, 14 listopada 2013

Pieśni z zaświatów

Kiedy byłam jeszcze w lyzeum zetknęłam się pierwszy raz z wielogłosem i białym głosem. Już wtedy znajomi wybrali się na takie warsztaty. Już wtedy Ewa i Olga, i Piotr śpiewali. Zazdrościłam. Ale nie miałam odwagi. Ale też tak chciałam i dłuuugo to we mnie dojrzewało, bardzo długo. Całe lata. Wtedy też dostałam od Piotrka w swoje łapki płytę z pieśniami. Piesniochorki. Kozackie. Pieśń o łazarzu Działo się to przed laty... słuchałam jej w domu i uczyłam się śpiewać te piękne niskie tony. W samotności rzecz jasna. Zawsze te niskie. Dopełniały mi harmonię, płynęły z serca. I teraz przyszedł ten czas. Czas spełniania marzeń. (Dziękuję Reni, Grzesiowi i Michałowi!). Teraz już wiem, że przesmykiwałam się tuż obok nich, obok OVO, słuchałam ich w spektaklu, nuciłam ich pieśni, ale los nas ze sobą nie spotykał. Wszystko ma swój czas.

Nie będzie zdjęć osób, bo to nie był czas, który się obserwuje z boku. Tam było się "tu i teraz", nieustannie w środku, nieustannie uważnie, nieustannie całym sobą. Próba uniknięcia rozproszeń. Wejrzenia w siebie, w swoje ciało. Śpiewanie całym/całą sobą. Tak bardzo, że teraz "od tego śpiewania mam zakwasy w udach", ha! Z wnętrza, z serca. Z tych ud nawet! 
Przede wszystkim byli tam ludzie. Opowiadanie pieśnią. O zaświatach, o nadziejach. Rozmowy o życiu i śmierci. Oswajanie smutków i lęków. Mistrzowie tacy, że kiedy zaczynają śpiewać wbija człowieka w krzesło. Mistrzowie nie tylko śpiewu... mistrzowie w znaczeniu już zapominanym, osoby, których warto słuchać aby dowiedzieć się czegoś ważnego o życiu, o świecie, o sobie. Oprócz nich cudni ludzie. Z którymi łapie się połączenie właściwie od razu, nie ma czasu na integrację, bo nie zdążymy ze sobą pobyć. Krótkie rozmowy, wspólny śpiew i milczenie. Mięta. Braterstwo Dusz. Wspólne Bycie przez duże B. Czas biegł jak szalony, ani się człowiek obejrzał, a tu już koniec. 
I kiedy zaśpiewał W. usłyszałam ten głos. Działo się to przed laty. I kiedy zaśpiewali Letieli żurawli... z TEJ płyty... i mogłam zaśpiewać z nimi... musiałam bardzo mocno się skupić i zacisnąć powieki. Żeby nie było widać. 
To był dobry czas, wróciłam bogatsza... o kilka pieśni z zaświatów, o milion uśmiechów, o błyski w oczach, o dobre słowa i śmiech. O ważne słowa. O przemyślenia swoje i innych. O kolejny puzzel, który w mojej głowie dopasował się do już długo zbieranej idei Opowieści. Uważność i Intencja. Nawet jeśli pewne niezrozumienie intencji na samym początku zgrzytnęło w kole. Ale nikt nie jest jasnowidzem... I każdy ma swój sposób interpretacji. Ale to nieistotne. 
Istotne jest to, że wracając uśmiechałam się cały czas. I dziękuję wszystkim razem i każdemu z osobna, za TEN czas. Za Waszą uważność w byciu razem i śpiewaniu. M&W z  OVO za naukę. 

Nie wolno Ci się bać
Wszystko ma swój czas 

Wschód słońca nad dolnośląskim Bałtykiem. Chmury wyciągnęły mnie z łóżka. Cudne miejsce. Cudni ludzie. Cudny czas! 

Na smętarzu mieszkać będę 
a na chwilę tu pobędę... 

piątek, 8 listopada 2013

Dziady



Chciałam zrobić taką fotografię od nie pamiętam kiedy. Pewnie od czasów jak byłam dzieckiem i w tym miejscu stawiało się same białe proste świece. Dym kopcił, całe powietrze falowało, w powietrzu pachniało intensywnie woskiem świec. Łuna światła była widoczna już z daleka. 

Potem próbowałam praktiką - ale nie wyszło, same smugi. Wtedy dopiero poznawałam czasy naświetlania, a z kliszą była to niezła zabawa. Później długo nie byłam w tym miejscu i w ten dzień. Potem nie było aparatu. Teraz było wszystko. Wreszcie. 

Mimo kolorowych i zakrytych zniczy - magia miejsca pozostała. I oświetlonych twarzy, i wpatrzonych w światło oczu i cieni przemykających na granicy światła... i nie wiadomo w ten wieczór, czy to żywi, czy zmarli przechadzają się pośród świateł cmentarza w Cieszynie... 



poniedziałek, 4 listopada 2013

Wilcza Chata Jesienią

Dobrze jest mieć takie miejsce, do którego się wraca. Które się ogląda i w majówkę i w listopadówkę. Poznaje jego różne twarze, różne pogody. Gdzie można wyjść troszkę wyżej i popatrzeć jak chata dokładnie stoi pomiędzy panoramą Tatr i Trzema Koronami. Takie miejsce, gdzie proces robienia kawy, nie polega na postawieniu czajnika na gazie i odczekania 5 minut. Gdzie nie ma prądu, łazienki, za to są świece i widoki. Gdzie jest dużo ludzi, dużo uśmiechów, słońce grzeje w plecy, gdzie się ładuje baterie. Ciepłem ogniska, brzdąkaniem gitary, uśmiechami, widokami gór i chmur. Gdzie łatwiej odpiera się ataki smutku. I gdzie myśli się, że chyba tak jest lepiej, niż ostatnio. Nawet tam, gdzie Królowa Bimbrowników zaprasza autochtonów! Hłe hłe. 

Przepis na najlepszą kawę świata: 
Weź grupę przyjaciół (w tym koniecznie Agni, mistrzynię ceremonii) i pojedź z nimi do chatki na końcu świata. Musicie przeżyć wiele przygód i prób po drodze, i drogi dziurawe jak sito, i mgłę gęstą jak budyń, i drogę przy świetle księżyca. Wnieście na stromą górę na własnych grzbietach ciężkie słoiki z przyprawami, kawę i cytrynę. Agni koniecznie musi wnosić ciężką szklaną butlę kawówki, inaczej się nie będzie liczyło! Wnieś też słój miodu kupiony w ostatniej chwili, w promocji. Wstań leniwie i niespiesznie rano. Rozpal pod piecem drwa wcześniej czyjąś ręką narąbane. Samym drewnem i jedną zapałką oczywiście. Niech ktoś przyniesie wodę ze studni w wiadrze. Potem ty siedź grzecznie z boku, a Mistrzyni Ceremonii niech zagotuje wodę, doda kawę i przyprawy,  i kilka kropel cytryny - w kolejności zgodnej z pięcioma przemianami. Zapach niech się niesie aż na Przechybę i drażni powonienie turystów i dzikich zwierząt. Następnie zasiądźcie przed chatą, wystawcie do słońca plecy i kontemplujcie chwilę kawową nie myśląc źle o niczym i koniecznie zapijając myśli kawówką! Oto jest najlepszy istniejący przepis na kawę! 
A ja tam byłam i tą kawę piłam! Ha! 
Wszystkie fotografie możecie podejrzeć tu: 

Sójka i Bawół


Sójka i Bawół
Już od dawna marzył mi się krzemień pasiasty. Nasz polski kamień, piękny! 
No i na Giełdzie Minerałów udało mi się spotkać tą niezwykłą dwójkę. 
Para indiańskich przyjaciół z polskich ziem ognistych.
Smukły i milczący Sójka z orlim piórem we włosach. 
Krępy, ale silny Bawół z bawolą czaszką na czole i umalowaną w barwy wojenne twarzą. 
Moi nowi przyjaciele. Dodają animuszu i hartu ducha. Howgh!