Co tu znajdziesz

środa, 20 kwietnia 2016

Toksyczne jezioro Geamana (Rumunia)

Żyjemy w społeczności zwanej Unią Europejską, która między innymi (według mnie) odpowiada za stanie na straży środowiska naturalnego i chronienie go przed głupimi pomysłami poszczególnych wysoko postawionych osób. Rumunia jest w UE od 2007 roku, czyli już sporo. To będzie krótka i dosyć smutna opowieść o tym, jak pieniądze znaczą więcej niż środowisko, ludzie i zasady społeczności. 

W to miejsce, które kiedyś było wioską Geamana, trafiłam podczas wyjazdu z Irkiem J., Tak, jeżeli interesujecie się Rumunią czy też Karpatami turystycznie, eksploratorsko, wycieczkowo - na pewno gdzieś się natknęliście na jego teksty lub zdjęcia, to jest TEN Irek! (Uśmiecham się tu i pozdrawiam! I dołączam do grupy wielbicieli). Polecam wyprawy z nim, a także jego wskazówki - bo naprawdę niezwykłe miejsca znajduje wciąż w Rumunii (i nie tylko) i co najlepsze - chce się swoją wiedzą dzielić! Ale tam jeszcze nie byłem - powiedział. Więc to miejsce odkrywamy razem. Wiemy, że jedziemy do zatopionej wioski, zatopionej odpadami toksycznymi z pobliskich kopalni - złota i żelaza. Nie znajdziecie tego "jeziora" na mapie, zmowa milczenia. Chyba nie spodziewałam się tego, co zobaczyliśmy.


Tuż po wjeździe zatrzymujemy się przy rurze, z której spływa... to coś. Płynie wąwozem, nie jest wybetonowane, sterylne, płynie sobie luzem, jak potok, strumień szlamu. Nie jestem chemikiem, ale... Czy nadal czujecie się jak w Unii Europejskiej? Jak to możliwe, że to się dzieje? Że to jest czynne? Jak nie wiadomo o co chodzi - chodzi o pieniądze. No to trochę historii. 


W latach 70tych dwudziestego wieku żyło tu około 400 rodzin, była to zwyczajna osada w Górach Zachodniorumuńskich. Życie mieszkańców zmienił rok 1977. Nicolae Ceausescu postanowił poszerzyć kopalnię miedzi, największą w Rumunii, drugą co do wielkości w Europie. Zdecydowano, że dolina zostanie naturalnym osadnikiem na toksyczne odpady. Plan zrealizowano w 1978 roku. Ludzie zostali przesiedleni do bloków w pobliskiej Lupsy, a w dolinę popłynęła rzeka toksycznych zanieczyszczeń. Ale to nie koniec historii. 


Rzecz idzie o złoto. Na tym terenie w małej miejscowości Rosia Montana wydobywano je od czasów romańskich - ale oczywiście nie metodą odkrywkową i nie płukaniem chemicznym. Wszystkiemu winna jest kanadyjska firma Gabriel Resources która wykupiła kopalnię złota w pobliskim Rosia Montana i uzyskała zgodę lewicowego rządu na wypłukiwanie złota i srebra cyjankiem. Wywołało to protesty - obrońców środowiska naturalnego, ale nie tylko (rok 2013). Protestowały tysiące ludzi, przez wiele dni, m.in. na ulicach Bukaresztu. Obejrzyjcie antyreklamę przygotowaną przez rumuńską aktorkę Maię Morgenstern (Maria w "Pasji" M. Gibsona) przeciwko rozbudowie kopalni Rosia Montană "Człowiek jest wart więcej niż złoto. Salvati Rosia Montana".


Dlaczego? Przeanalizujmy. Dolina jest naturalna. Wszystkie związki z osadnika wsiąkają w ziemię do wód gruntowych, ale też zaczynają wypływać i przedostawać się z wodą do jednej z większych rzek - Aries, która ma 200 km długości. Widać, że substancja, która nieustannie wpływa jest ciepła i paruje, przedostaje się zatem do powietrza. Ale kogo to interesuje, gdy w grę wchodzą duże pieniądze? Tłumaczenie rządu jest takie: "w ubogim kraju europejskim projekt ma kluczowe znaczenie dla ożywienia niewydolnego górnictwa w regionie rumuńskim, które pilnie potrzebuje pracy i inwestycji". Pytanie czyim kosztem. Protesty nie powstrzymały działań kopalni, ale 24 marca 2014 pod naciskami opinii społecznej rząd zawiesił projekt na czas nieokreślony. Tylko co z tego? Efekt jest tylko taki, że są wyczuleni na podstępnych ekologów i podjechali do nas mili panowie, prosząc grzecznie, żeby nie robić zdjęć, gdyż jest to "teren industrialny". 


Największą dla mnie tragedią - oprócz skażenia terenu i wody - jest ciągła obecność ludzi tam. Ciągle w odległości kilku metrów od "wody" mieszkają ludzie. Kilka osób nie dało się przesiedlić z tego terenu. Podobno to już kolejny ich dom - razem z podnoszącym się poziomem szlamu przeprowadzają się coraz wyżej. Dzięki Tudorowi, rowerzyście który akurat był tam w tym samym momencie, co i my, rozmawiam ze staruszką. Woda jest zatruta, mówi. Krowy chorują, daję im lekarstwa. (Jak sobie wyobraziłam to mleko...). Woda zatruta, trawa zatruta. Pokazuję na wystający jeszcze dach biseriki (cerkiewki). Zaczyna płakać. Nawet nie mogę pójść na groby rodziny, wszystko jest pod wodą, wszystko zatrute. A potem zostawia nas i biegnie, goni z trudem wielkiego świniaka. Patrzymy zdziwieni co ona robi, a ona próbuje odpędzić go od wody... czerwonego strumienia, który spływa z kopalni żelaza. Wszystko tutaj zrobiły pieniądze - mówi Tudor. U góry widać maszyny kopalni. 

(zdjęcie kobiety, z którą rozmawiałam - Irek Jóźwik) 

Jest w tym miejscu coś pociągającego i odrzucającego zarazem. Właściwie nie wiem czy dziwne piękno tego toksycznego miejsca nie jest jego przekleństwem... czy niedługo nie zrobi się z tego kolejnej atrakcji wycieczkowej i jeszcze bardziej zepchnie temat na bok. Ja osobiście jestem przerażona, że to wciąż funkcjonuje i wszyscy wysoko postawieni oficjele - Unii, Rumunii, innych krajów, przymykają na to oko. Osadnik się napełnia, to nie będzie trwało w nieskończoność. Obyśmy nie byli świadkami jeszcze większej katastrofy i skażenia terenu w przeciągu kolejnych lat... 

Kiedy wyjeżdżamy, przejeżdżamy przez wioskę, Geamanę, na końcu osadnika. Ludzie spokojnie siedzą na ławeczce, biegają dzieci, jak gdyby nigdy nic. Za nimi chemiczny błękit wody i dach cerkwi. Żegna nas rozpaczliwie piszczący pies. Robi mi się bardzo smutno i bezsilnie.