Dobrze jest mieć takie miejsce, do którego się wraca. Które się ogląda i w majówkę i w listopadówkę. Poznaje jego różne twarze, różne pogody. Gdzie można wyjść troszkę wyżej i popatrzeć jak chata dokładnie stoi pomiędzy panoramą Tatr i Trzema Koronami. Takie miejsce, gdzie proces robienia kawy, nie polega na postawieniu czajnika na gazie i odczekania 5 minut. Gdzie nie ma prądu, łazienki, za to są świece i widoki. Gdzie jest dużo ludzi, dużo uśmiechów, słońce grzeje w plecy, gdzie się ładuje baterie. Ciepłem ogniska, brzdąkaniem gitary, uśmiechami, widokami gór i chmur. Gdzie łatwiej odpiera się ataki smutku. I gdzie myśli się, że chyba tak jest lepiej, niż ostatnio. Nawet tam, gdzie Królowa Bimbrowników zaprasza autochtonów! Hłe hłe.
Przepis na najlepszą kawę świata:
Weź grupę przyjaciół (w tym koniecznie Agni, mistrzynię ceremonii) i pojedź z nimi do chatki na końcu świata. Musicie przeżyć wiele przygód i prób po drodze, i drogi dziurawe jak sito, i mgłę gęstą jak budyń, i drogę przy świetle księżyca. Wnieście na stromą górę na własnych grzbietach ciężkie słoiki z przyprawami, kawę i cytrynę. Agni koniecznie musi wnosić ciężką szklaną butlę kawówki, inaczej się nie będzie liczyło! Wnieś też słój miodu kupiony w ostatniej chwili, w promocji. Wstań leniwie i niespiesznie rano. Rozpal pod piecem drwa wcześniej czyjąś ręką narąbane. Samym drewnem i jedną zapałką oczywiście. Niech ktoś przyniesie wodę ze studni w wiadrze. Potem ty siedź grzecznie z boku, a Mistrzyni Ceremonii niech zagotuje wodę, doda kawę i przyprawy, i kilka kropel cytryny - w kolejności zgodnej z pięcioma przemianami. Zapach niech się niesie aż na Przechybę i drażni powonienie turystów i dzikich zwierząt. Następnie zasiądźcie przed chatą, wystawcie do słońca plecy i kontemplujcie chwilę kawową nie myśląc źle o niczym i koniecznie zapijając myśli kawówką! Oto jest najlepszy istniejący przepis na kawę!
A ja tam byłam i tą kawę piłam! Ha!
Wszystkie fotografie możecie podejrzeć tu:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz