Dziś nie napiszę zbyt wiele. Myślałyśmy, że taka pogoda jak teraz, będzie na wyspie cały czas, nisko sunące ciężkie brzuchy chmur, ale bez deszczu. Chmury i wiatr. Senny dzień, mimo tęczowego islandzkiego parasola napadają mnie myśli o powrocie. Czy będę umiała utrzymać tą pozytywność, której tutaj łyknęłam? I tą tutejszą filozofię: bądź sobą i nie przejmuj się pierdołami. Chciałabym. Po prostu kocham ten kraj, gdzie ludzie nosza po dwie różne skarpetki i mają w domach tyle ciepłych świateł. Wychodzę na spacer nad wodę, na wiatr. Przewietrzam myśli. Znów wiem, że chciałabym mieszkać blisko morza. Być może oceanu. I gór. Patrzę na wodę i nachmurzone fiordy Esji, fala ciężkim, sennym uderzeniem rozbija się o falochron. Znów przypomina mi się rysunek muminka o potworze morskim, który oddychając wciąga i wypluwa morze, oddechem wywołując zmiany poziomu wody. Czas zatacza koło. Pierwszy dzień, dzień ostatni. "Żegnam się z miastem, które stało się moje."
Niech puentę zrobi Kasia Stankiewicz. Połączyła cięzkie chmury, islandzkie pejzaże i moje imię. Nie ma lepszego podsumowania na dziś. Dzięki, że przechodziliście ze mną tą drogę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz