Dziś główny cel wyjazdu zrealizowany! Poniekąd oczywiście. Moczymy tyłki w hot poolu w R. Błękit nad nami, słońce opala nas na indianki. Nie przeszkadzają mi zasady rozbierania się do zera pod prysznicami, nawet lubię takie wspólnoty kobiet ponad podziałami nacji i rozmiarów. Woda pachnie specyficznie jak cała woda tutaj, lekko piekielnie, delikatna nuta zgniłego jaja, co oczywiście podobno jest zdrowe. Wierzę potulnie w zdrowotne właściwości zgniłych jaj i gorących źródeł. Wchodzimy też po kolana do oceanu, temperatura iście bałtycka, mali vikingowie baraszkują w tym radośnie. Uciekamy szybko z powrotem do gorącej wody. Swoją drogą urzekło mnie to islandzkie marzenie o piaszczystej plaży, które przywiozło tu złoty piaseczek, na ten mały fragment zupełnie innego krajobrazu, który pasuje jak ... Ekm no, jak piasek do skały.
Wielu mówiło i pisało, że w R. kultura jest za free, nie wierzcie w to. Dziś kilka razy obchodzimy się smakiem widząc cenę wstępu do np. muzeum. Trudno, wydeptujemy swoje ścieżki tu i tam, odkrywamy nowe zakamarki. Na koniec dnia miła ulica z niespodziankami, parada starych samochodów (widziałam 2 dodge i buicka!), cudne małe aletrnatywne kino. Wreszcie na koniec z samochodu, który nas mija na ulicy ktoś woła z tym cudnym islandzkim akcentem: Welcome to Island! Thank You! - odkrzykuje Agni i šmiech nas ogarnia.
Jeszcze tylko powiem po raz kolejny, że ta ich tęczowa zakrętka jest cudna. Tęczowe boa w kinie, tęczowe krawaty, tęczowe sweterki. Nawet w sklepie z Lopopeysami włóczki ułożone w tęczę. No i Arnarson, założyciel miasta i wielka postać, też z nimi świętował paradę, zobaczcie, zapoznajcie. I nikt nie krzyczy o szarganiu bohaterów narodowych. Można? Można!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz