Jedyne 8 godzin w busie i jeszcze kilka w Berlinie na lotnisku i lecimy wreszcie. Jupii! Kontakty na lotnisku zawiązują się same. Małe zamieszanie na lotnisku (wyczytywali to nazwisko? Serio?) i na ostatniego wpadamy na WOW pokład. Agni uśmiecha się podczas startu, ja też. Patrzymy przez okno na tętnice świateł. Przysypiam lub słucham tego pięknego języka, mogą mnie w nim nawet obrażać. Myślę o tym jaka piękna i śpiewna ta archaiczna forma języka, który przez wieki niewiele się zmienił. I wreszcie jest, widać ją z góry, wyspa. Wita nas piękna luna i zarysy gór w mroku. I miły kierowca. Wypluwa nas bus prosto w ramiona uśmiechniętego Jimmiego, aura pozytywności aż bije od tego chłopaka, który wybiegł po nas w laćkach na te 12 stopni. Chyba już tu zwikindżał, my mamy jeszcze szok skoku temperatury. Czuję że jestem w skandynawii. I oto w środku letniej nocy, a nawet nad ranem bo u nas to juz 4ta, (ale tu cofamy czas, kradniemy 2 godziny więcej, ) leżę w przytulnym pokoiku w Reykjaviku. I przypominam sobie jak przez te miesiące w pracy oglądałam przez kamerkę internetową to miasto, jego światła i wschody słonca nad Eyafjatnayokkulem. Jeszcze nie wierzę! No i zapach powietrza. Moja tęsknota za morzem się tu wyhasa i wybryka!!! No i... Czy ja kiedyś byłam nad oceanem??...? Chyba nie... Czuję podniecenie! Spać, żeby już było jutro! Agni kończy pisać i składa zeszyt. Pierwsza noc na Islandii. Muszę zapamiętać sny!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz