Ich pierwszy koncert to był koncert mojego życia. W dodatku tamten na Malcie był pierwszym ich koncertem w Polsce, byliśmy wyczekani, wyposzczeni, emocje rozsadzały. Zdarłam wtedy gardło. Hurt wyrwał mi wnętrzności. Drugi koncert zdarzył się po pięciu latach - jako że drugi to emocje też już "drugie" ale...! TEN głos, ta charyzma, te teksty milion razy wysłuchane. Nie będę tu unikać porównań z pierwszym koncertem, wybaczcie. Przy wejściu rozczula mnie napis: prezenty dla zespołu można zostawiać przy wejściu po lewej, na stoliku. Przez chwilę chcemy mu zostawić polskie jabłko z odciskiem naszych ząbków. Niestety pan ochroniarz straszy Artura i jabłko zostaje pożarte (ilu znacie ludzi, którzy załatwiają jabłko w dwóch gryzach? Ja już znam jednego.) Will you bite the hand that feed you? Obstawiamy trybuny i płytę, wszędzie mamy szpiegów, oglądamy na osiem ócz.
Na początek daję wielkiego + za punktualność! Podarujmy tu sobie opis supportu, oceniamy go zgodnie na niedorobione The Cure. Potem półżartem marudzimy trochę, że TRex wygląda jak Hulk... ale pokażcie mi taką drugą ryczącą pięćdziesiątkę! Trent jak zawsze nie zawiódł - pełen energii, nieustannie sprężynujący, głos i moc! Publika nie tak liczna jak się spodziewałam - ale za to jaka! Wbiłam się oczywiście w grupę skaczącą. Głównie męską grupę, bo mało jest lasek, które dobrze dają czadu. Artur mówi, że "poszłam między wieprzki", ale chyba nie chodziło mu o to, żem taka perła, tylko o dużych spoconych facetów. Jako trampek doceniam tego gościa, który skakał w glanach za to, że mnie nie zmiażdżył, w rewanżu spróbowałam nie wyrwać mu wszystkich długich włosów. I tak mmm, z moim porywającym wzrostem lubię te duszne momenty, kiedy tłum podnosi ręce do góry hehe. Po koncercie wyglądałam jak po prysznicu, serio. Kilka litrów lżejsza! To też świadczy o tym, jak było!
Wieprzki były jednak z mojej bajki, bo panowie darli się wtedy kiedy ja - czyli na starociach. Materiał z ostatnich 5ciu lat ciężej mi wchodzi. Na szczęście (imho) ostatniej płyty nie było aż tak wiele, uff. Ale publika się spisała, że tak powiem, koncertowo. Były starocie, był długi (ciut za długi) djTrent set. Jako że można prosto sprawdzić co było, powiem czego mi zabrakło - Mr Self Desctruct, przy którym po prostu można oszaleć i the Perfect Drug. Utworem koncertu dla mnie był Closer. Mam tylko delikatne wrażenie, że dźwiękowiec przysypiał na trzech pierwszych kawałkach, potem już było lepiej. A może po prostu za bardzo się darliśmy na Piggy, jak dzieciaki czy nastoletnie wieprz-fanki Piggy. LEDowiec też spał na początku, ale na utworach z ostatniej płyty bardzo dobrze się rozbudził. Dobre aranżacje, koncertowe energetyczne wersje. Ale drogi Trencie... jeden bisik tylko? Serio? W Poznaniu Reznor tak nadupiał w keybord, że zrzucił go ze sceny w publiczność, rzucał mikrofonami i w ogóle.... no jakoś miał tam więcej energii. Następnym razem panie Reznor, po prostu ustaw nas na początku tego całego tournee po Europie, a nie na końcu, ok?! Macie wrażenie, że trochę tu marudziłam na ten koncert? Rozwiewam wątpliwości - był naprawdę świetny! I podsumowując: Now doesn't that make you feel better? Don't you feel a whole lot better? I do!
Linek do całej playlisty tutaj, polecam BURN, którego jakimś cudem nie mogę tu wrzucić.
I jeszcze wspominka z Poznania, festiwal Malta 5 lat temu. Słabe nagranie, ale świetnie pokazuje energię koncertu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz