JAK mam to wszystko opowiedzieć? Najlepiej byłoby Wam to wykrzyczeć, wyśpiewać i wytańczyć. Ale blogi nie tańczą, tak więc emocje, ubierać się w słowa, ale już.
Wstaję bladym świtem. Przesypiam w pociągu większość drogi, jakiś próg mojej świadomości wie, że głośno się zaśmiałam przez sen. W dodatku po przebudzeniu pieką mnie oczy, więc znów musiałam spać z otwartymi. Współpasażerowie musieli mieć ubaw! Wysiadam w deszcz w mieście koziołków i tak jak lubię - wszystko zaczyna dziać się samo. Gosia kieruje mnie przez telefon i ląduję w ZEMŚCIE fajnej knajpie społeczników, buntowników i anarchistów. Bo tak, obecnie to można połączyć, działalność na rzecz społeczeństwa może być jednocześnie buntem przeciwko złym systemom. Ale miało być o muzyce! Zanim jednak się nasłuchamy spotyka mnie i przygarnia Gosia, przedeptuję z nią dawno nie widziane ścieżki Poznania, który bardzo lubię.
Pierwszego dnia najpierw relaksuję się duetem Cicha&Pałyga. Fajny projekt, zbierający pieśni we wszystkich językach Podlasia, a jak wiadomo - z tego terenu jest co zbierać! Potem wpadamy w objęcia dętych dźwięków i odstawiamy szalone tańce pod sceną, na której dmą równie szaleni Romowie z Rumunii (dla tych co nie wiedzą - to nie jest jednoznaczne!) czyli Fanfara Ciocarlia! Panowie w rozpiętości wieku od 20 do chyba z 60 dmą i trąbią i wygrywają swoje nuty. Zawsze mi się przypomina w takich momentach tekst z rosyjskich baśni o muzyce, przy której nie można było przestać tańczyć aż się padło z wyczerpania. Takie właśnie są Romskie nuty. Nie dają nam przez prawie dwie godziny wytchnienia. Potem ostry kontrast muzyczny i odsapnięcie przy hinduskich dźwiękach Ganesh-Kumaresh. Bidulki chuchają w palce zaskoczeni Poznańską temperaturą. Na ostatni koncert chowamy się do sali Zamku i... przeżywamy objawienie muzyczne. Jambinai (Korea Południowa) po prostu sprawia że opada mi szczęka. Niepozorni chłopcy, dwie ładnie ubrane dziewczyny, instrumenty tradycyjne i elektroniczne. Wyprawiają cuda, natężają rytmy, przeżywam tam muzyczne katharsis. Jeżeli chodzi o budowanie napięcia kojarzą mi się z japońskim MONO - ale w kierunku ethno. Są zaskoczeni, są cudnie nieporadni na tej scenie - gdy mówią. Gdy grają zamieniają się "w kogoś całkiem przeinnego". Dziś już mogę powiedzieć, że był to dla mnie najlepszy koncert festiwalu. Wychodzimy w poznańską chłodną noc z sercami rozgrzanymi dźwiękami Korei.
Następnego dnia nie udaje nam się wstać wcześnie, ale czasem trzeba po prostu coś odespać i zjeść leniwe śniadanie! Potem wpadamy w objęcia Transkapeli - ale chyba więcej jest zmęczonych dusz, bo większość publiczności spędza ten koncert na leżąco - co jest bardzo przyjemne! Na początku marudziłyśmy na przeniesienie scen znad Warty do Zamku - w tym momencie, kiedy na dworze zimno, a w środku ciepło, ciemno i przytulnie - odpuszczamy. Później rodzinka&friends z Węgier czyli chłopaki z SÖNDÖRGŐ, którzy właściwie tak jak kapela serwowali gorące melodie z Karpat. Podziwiam i cieszę się, że młodzi sięgają po takie tradycyjne melodie i instrumenty! Ale nie dosłuchałyśmy ich do końca, bo zwabił nas na swoje opowieści Szymon Bajarz, który z Karawaną Opowieści opowiadał na poddaszu. Mali i duzi słuchali z rozdziawionymi paszczami, nie wiem, którzy bardziej! Jak miło było znów go usłyszeć!
Na trawie rozgrzewali już publiczność bębniarze z Konga - hm... poziom ich gwiazdorstwa nieco przerastał głosy bębnów, ale publiczność wyglądała na porwaną, więc nie będę się czepiać. Nie był to jednak mój ulubiony koncert tego dnia. Koncertem dnia drugiego są dla mnie Mistrzowie tureckich rytmów TAKSIM TRIO po prostu nie nadążałam ni wzrokiem, ni uchem za ich palcami! Trzech mężczyzn, trzy typy wschodniej urody, trzy instrumenty, palce i głos - zawodzące, rozpalające, przenoszące w duszną istanbulską noc. Perła tego festiwalu. Na koniec dnia najdziwniejszy koncert tego festiwalu. Jak dziwnie czasem układa się tygiel kultur i światów, american style of being połączony z żydowskimi pieśniami sefardyjskimi - które dziewczyny śpiewały w pięknym hiszpańskim, a nawet aramejskim języku. Wizja mi nie współgrała z fonią, jeśli się mogę tak wyrazić, niemniej Charming Hostess na pewno zrobiły na mnie duże wrażenie!
Nie mogę tylko nie wspomnieć, że świt zastał nas na Silent Disco, odbywającym się przy okazji Malty (Poznań tętni imprezami!), na którym po raz pierwszy miałam okazję się bawić i było to naprawdę niezapomniane przeżycie! Gosiu, bądź zawsze taka uśmiechnięta jak w ten urodzinowy dzień na bansach! Ptaki już wstały, kiedy my się jeszcze nie położyłyśmy! Kalasznikov! Kalasznikov!
Dzień trzeci pod znakiem filmowym, bo udało nam się zdążyć na Passione - opowieść o muzyce Neapolu i na Ostatnich Nomadów (bardzo polecam, film o szalonym projekcie podróży muzycznej dwóch Basków). Julia przywiozła z Pragi Finnów - i taaaak, to był wspaniały koncert! Pekko Kappi & K.H.H.L. śpiewali piosenki o miłości, krwi i miłości i wojnie i ogólnie o miłości. Bardzo dobre odkrycie, dla mnie nr trzy! Pomimo że potem wystąpiła wiedźma z Brazylii czyli Renata Rosa, która tak czarowała publiczność uśmiechem i dźwiękiem, i tak zaczarowała nas skutecznie, że musiałyśmy potem wyciągać nogi i biec na pociąg! (nie wspominam o koncercie jamajka+trebuniowie, bo nie trafił w me gusta i bezczelnie łapałam słońce na trawniku).
foti: CK Zamek Poznań
Ominęłyśmy tylko rozpoczęcie festiwalu, czyli Dhaffar Yousuffa i potańcówkę i projekt z Iranu na koniec. I dla mnie to jest również doskonała rekomendacja tego kameralnego festiwalu, gdzie nie trzeba pędem biec ze sceny na scenę, gdzie można wszystko zobaczyć, gdzie są możliwe bisy, gdzie wszystko jest fajnie zorganizowane od czasu aż po kawiarniane ethno-menu. Gratulacje dla organizatorów, naprawdę! A jeśli chodzi o dobór muzyki... parę osób wcześniej pytało mnie: a co tam gra? Trochę mi było głupio, że nie wiem, ale po prostu zaufałam organizatorom - i nie zawiodłam się w ogóle. Zespoły, które wyszukują to prawdziwe perełki, wysoka jakość, niesamowite instrumenty i brzmienia, zespoły, których nie mam szans usłyszeć nigdzie indziej. Naprawdę chylę kapelusz, padam na kolana i całuję stópki i za rok po prostu MUSZĘ tam być. Na filmwebie jest taka kategoria: umrę jak nie zobaczę. Tym razem żyję i to był cudny festiwal i wspaniały weekend! Dziękuję Poznaniakom i wszystkim dobrym duszom, które go takim uczyniły!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz