Co tu znajdziesz

piątek, 16 maja 2014

Udź

Już od dawna wydawała mi się fascynująca. Jak przeliczyłyśmy od ostatniej (i jedynej dotąd) wizyty w tym mieście minęło... 9 lat! Oj, oj, upływ czasu załopotał groźnie kotarą. Ciarki. Tym razem chciałyśmy spędzić tam trochę czasu, poszwędać się, posnuć, klimatu trochę zwęszyć w pofabrycznym powietrzu. "A co my tam będziemy tyle czasu robić?" - westchnęła nasza naczelna maruda żałośnie. Łódź niestety to usłyszała i się zaczęło... zesłała nam takich przewodników, że właściwie przez trzy dni byłyśmy prowadzone, oprowadzane, przeciorane, przeciągane, usadzane i karmione, i nogi powielokroć weszły nam w zadki. I to było cu-do-wne!!!

Już pięć minut po przyjeździe przejmuje nas Miśka i rozpoczynamy zwiedzanie od... kawy i piwa, wiadomo, hehe. Ale za to od razu na pierwszy strzał trafiamy na wystawkę komiksową i znów czuję, że wszystkie nici się splatają w osnowie, że rzeczywistość daje znaki - jesteś we właściwym miejscu i czasie. Love komiksove! Miśka odjeżdża, Dor turkocze walizką i stajemy przed bramą z napisem "usługi hotelowe Relax". Nieco nas to bawi, wduszamy przycisk dzwonka i... namiętny damski głos zaprasza nas do skorzystania z usług Relaxu... już ten głos jest dla nas czystym relaksem! Na szczęście pokój nie okazuje się być wynajmowany na godziny i mogę już teraz z czystym sumieniem Wam go polecać, Pani w recepcji niepowtarzalna! Wychodzimy w łódzką noc i mój psi nos jak po sznurku wiedzie nas prosto do oazy łódzkiego offu! Nagle wchodzimy w inny świat, pofabryczne zabudowania, knajpy i knajpeczki, kolorowo ubrany tłum, gwar. Jest cudnie! Z ciekawostek - wszędzie leją Raciborskie. Krysta Pana, nie po to Ślązoki jado daleko, żeby chlać swoje browary lokalne. Siedzimy sobie same (sic!) i napawamy się łódzkim offem. Co prawda okazuje się później, że nawet wtedy nie byłyśmy same (sic!2) bo... "widzieliśmy Was przez okno!"! Turysto, Łódź ma cię cały czas na oku, łódzcy szpiedzy nigdy nie śpią! Kończymy nocnym obżarstwem i zasypiam tego dnia pierwsza.
 

Rano popędzam wycieczkę i sprawdzamy jak szybko jesteśmy w stanie przebiec 200 numerów Piotrkowskiej. A wiecie, że to ledwo połowa tej ulicy? A wiecie, że najdłuższa ulica w Łodzi ma 11 km?? Dobiegamy pod manufakturę i spotykamy naszego przewodnika. Rafał przyjacielsko oprowadza po Łodzi znajomych, zna milion ciekawostek i opowieści i - przygarnia nas w tym dniu na zwiedzanie. Przeciąga nas przez pół miasta, głowa nam puchnie od opowieści, nogi od deptania ulicami, oczy doznają oczopląsu. Badamy kamienice, poznajemy nazwiska, zwiedzamy. Budynki, obok których przeszłybyśmy obojętnie nagle ożywają, osadzają się w historii, dymy fabryk znów biją w niebo, Łódź tętni historią czterech kultur, fabrycznych monopoli, po-żydowskich miejsc i dintojry Ślepego Maxa (polecam zajrzeć do salonu fryzjerskiego Apropos! Nie tylko na dobre cięcie, ale też na opowieści o Ślepym Maxie). Jedna tylko z ciekawostek: budynek "do sprzedania" to dawny żydowski dom pogrzebowy, potem zamieniony w kwaterę SS - wciąż widoczny cień szyldu na murze! - a końcowo mieścił się tam lektorat... germanistyki. Żarty losu... ciekawe co będzie następne....? Dla tych, co lubią stare pocztówki i zestawienia kiedyś/dziś nasz przewodnik Rafał z Gwardii Navis poleca stronę: refotografie.blogspot.com/
 
 
Siostry z Siostą Wacławą by Sis 
Z rąk do rąk, z rąk do rąk - potem przejmuje nas Don Pedro i prowadzi do Lokalu. Pogoda pozwoliła nam pozwiedzać - gdy tylko siadamy przy stole obrywa się ciężki brzuch chmury! Za to gdy wychodzimy - jest już sucho! Cuda, panie, cuda! Offujemy piwko, dołącza do nas Grześ. Don Pedro znika, z Grzesiem badamy dalsze numery Piotrkowskiej. Potem rozklekotany tramwaj - historia, po czym chłopcy przygarniają nas pod swoje opiekuńcze skrzydła! Lądujemy w szemranej dzielnicy ale w miłym mieszkanku, w którym DP karmi nas najlepszą zupą z botwinki ever! Nawet dostaję wersję wege - uwielbiam Was chłopcy! Znów jest przemiło i po prostu tak... wszystko tak jak trzeba. Koniec końców jedziemy na Teofilów i tam znów z ręki do ręki - z tramwaju wpadamy prosto w objęcia Jarka! Do czwartej rano pogadujemy i smakujemy to i owo, co nas nie zabije to nas wzmocni - pijemy Wunderwaffe (czyli cziliówkę) i nie umieram! Choć prawie. Potem gołębie robią imprezę na parapecie, a Gosia w nocy wymyśla kolejne sposoby blokowania mnie nogą, żebym nie spadała jej na głowę. Zresztą nieudane, hehe. Dzień kończy się nad ranem. 


I na szczęście zaczyna późno. "O nie, a jeśli Jarek będzie chciał zwiedzać?!" z radosnym przerażeniem komentuje Dor! Nie ma się co śmiać, ja tam miałam zakwasy po tym zwiedzaniu! Moneta decyduje że zwiedzamy dziś peryferia, zieloną trawkę. Jarek prowadzi nas w środek zielonego i relaksujemy się ile wlezie. Bosssko! Deszcz w ogóle nie przeszkadza w relaksie, a tym bardziej obiad! Potem nasz cudny przewodnik wsadza nas w transport i wreszcie jedziemy realizować główny punkt programu. Z każdej strony nadciąga tłum. Oto i cel całej naszej podróży. No i co powiedzieć ... jego głos jest jak wino. Dreams comes true! Hear THAT voice. Piotruś Gabryś. Oh my. 


Żeby nie było, że to koniec - zwiedzamy Łódź aż do 4 rano, a nasi przewodnicy Jarek i Krzysiek nie odstępują nas na krok, aż do wsadzenia w transport i pomachania! A teraz odezwa do naszych wszystkich w tych dniach przewodników: Wiecie co? Jesteście cudni, fajni i zajebiści! Dzięki Wam, ta Łódź nie jest teraz nieznanym miastem, jest miastem z duszą! Niesamowite jest to, że wszyscy nie tylko w tym mieście mieszkacie - ale poznajecie, opowiadacie o nim, drążycie tematy, macie przemyślenia i obserwacje na temat życia tego miasta! A Ty ile wiesz o własnym mieście? Aż mi się wstyd zrobiło... Dzięki za inspirację! Dzięki Wam wiem, że Łódź to nie tylko miasto murali (skądinąd zajebistych!) i ul. Piotrkowskiej, i wiem co to migawka i krańcówka! Dzięki Wam już ją uwielbiam!

foto: Karolina

Brak komentarzy: