A więc dokonało się. Dziś po 10 (!!!) dniach - pierwszy dzień odwyku od kina... hm. Leżę bezsilnie, gapię się w sufit i myślę co by tu obejrzeć... normalnie deprecha pofestiwalowa. Oglądanie kiepskogatunkowych filmów w pojedynkę jest zbyt miażdżące psychikę, więc poczekam na lepszą okazję, nawet jeśli film Zardos wydaje mi się bardzo kuszący. Organizm protestuje i bardzo domaga się snu po tym tygodniu. Ale tak, to był wspaniały tydzień, pełen niszowego, frikowego albo cudnie-złego kina! Świetnie zorganizowany festiwal, naprawdę brawa za ogarnięcie szału projekcji na kilka kin, rozrzuconych po całym mieście i wielkiego zombie walk-u. Za fajnych gości z klasą, ciekawe wprowadzenia, dobre ustawienie przerw, rewelacyjną atmosferę! Świetny wybór wersji językowych i tłumaczeń i vhs-lektorów. I dzięki bogowie, za lektora na żywo podczas projekcji filmu Coffy! Niech mu się za to piwo leje strumieniami, tak jak nam łzy śmiechu ciekły po policzkach! I jeszcze za radosną gromadę hejterów - komentatorów, dzięki nim filmy zyskiwały inną, lepszą perspektywę!
Z drugiej połowy festiwalu należy wpomnieć:
- Cripozoidów z cyklu VSH Hell (okazało się, że to mój ulubiony cykl festiwalowy, a myślałam, że będzie nim studio ghibli) gdzie złowieszcze kartony, zmutowane szczury i wielkie robale dręczą ludzkość (nie wiemy co tu robimy, ale robimy to z wielkim zaangażowaniem) na przestrzeni dwóch pokoi i jednego korytarza
- Czas Przemocy (Eda Wooda) z doskonałą sceną demolowania szkoły przez GENG zbuntowanych nastolatek (nienawidzę Cię tablico!)
- Wspomniany już Coffy, który dzięki doskonałemu lektorowi na żywo zyskał nowy wymiar oglądania! Trudno powtórzyć tu to, co ten gość tam wyprawiał, ale było to doskonałe!
- Cry Baby - ach co za obsada! to było doskonałe zakończenie oglądania! Ed z Alaski, Młody Johnny D., Iggy Pop, Willem Dafoe, ramoneski, loki na brylantynie, zbuntowana młodzież i dobra muzyczka!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz