Najpierw wpadam spóźniona na film i na schodach kina dosłownie potykam się o bandę zombiasów. Mówię grzecznie "dzień dobry", odprowadzają mnie tępo wzrokiem, kiedy skaczę po dwa stopnie do sali na górze. Czekają grzecznie na porcję świeżego mięska gdy na ekranie w środku dnia "noc żywych trupów". Wczoraj zastanawialiśmy się czy są wege-zombie i czy jedzą świeżyznę, czy wręcz przeciwnie, same zgniłki i pleśniowe serki. Wychodzę z ciemności kina w ostre słońce. Mrużę oczy jak wąpierz.
A potem siadam i piję kawę w ogródku przy głównej ulicy miasta i obserwuję jak w bramie tuż obok, na granicy słońca, czai się grupa zakapturzonych wampirów z niepewnymi minami. Grupa bladych postaci w pelerynach i kapturach. Stoją i patrzą w słońce. Obserwuję ludzi, którzy przechodzą obok, mijając ich. Zauważają kątem oka i wzdrygają się, cofają albo tylko robią minę "czy ja coś widziałem dziwnego?" Cudne. Ostre słońce i granica ciemności bramy. I to COŚ hidden in a daylight.
Wreszcie i ja muszę się przez nich przedrzeć, bo seans mnie wzywa. Pytam grzecznie jak typowy troll czy mogę im zrobić fotę. Tapam, pacam, czy jak się to tam nazywa, za milczącym nieprotestowaniem, mówiąc: najwyżej nie wyjdzie albo klisza pęknie (mając na myśli ich wampirze zdolności). I??? Nie wyszło!!! Nie ma!!! Stoję już przed kinem i sprawdzam na telefonie raz po raz. NIE MA tego zdjęcia. Cóż za realizm i profesjonalizm! Czad! Love CroppKultowe!
A potem już tylko wzdycham i przeżywam. Są filmy naprawdę KULTOWE. I takie, które znam na pamięć. By heart.
- Podobno odpowiedzi nie istnieją.
- Zadawałeś złe pytania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz