Co tu znajdziesz

piątek, 23 stycznia 2015

Nieznane

Czasem warto po prostu ruszyć w nieznane! Ruszamy z Danką, która rozumie co to znaczy: nie móc usiedzieć na dupie oraz mieć potrzebę wyjechania gdzieś na chwilę. Wszystko jest przyjemnie bez pośpiechu, wyjeżdżamy z opóźnieniami, ale wcześniej ustaliłyśmy "że nikt się o to nie obraża, ok?" więc nie psuje to żadnej z nas humoru. Wsiadamy do samochodu i chwilę się wahamy, Danka wykonuje jeden telefon, głos w słuchawce, którego nie znam mówi: pewnie że przyjeżdżajcie do mnie! Ruszamy, chmury wiszą nisko. Dwie godziny później Jurek wita nas w innej bajce. Bajka nazywa się Nowina 5 i ewidentnie jest jednym z końców świata. 
Czasem jeżeli nie pozwolę się gdzieś zabrać i gdzieś spontanicznie nie wyruszę - nic się ważnego nie wydarzy. Czasem trzeba po prostu zaufać. Jeżeli się to zrobi - ktoś, kogo zna się z zupełnie innych stron i sytuacji, odkryje nam zupełnie inną część siebie. Danka wpierw z uśmiechem nalewała mi herbatę w Czajowni Czajnik, zostawiałyśmy jej za ten uśmiech cukierkonapiwki. Potem to tu, to tam przewijałyśmy się razem przez różne wydarzenia, ale kojarzyłam ją z pracą w korpo i biżuterią ze starych sztućców (niezły mix!). A teraz ląduję z nią w stodole na końcu świata, gdzie przecieram oczy ze zdumienia i wiem, że trafiłam właśnie w Ważne Miejsce do Dobrych Ludzi. Znajoma twarz na fotografii na ścianie, świat znów jest nie mały, ale przytulny! 
Pada lekki deszcz, w środku jest ciepło i miło, i przez chwilę waham się, kiedy Dana mówi, że idziemy na konie. "Czy to głupie iść jeździć w deszczu?" pyta mnie trochę niepewnie i wiem, że to nie jest głupie, że niewielu jest ludzi, którzy by mi taką propozycję nie do odrzucenia złożyli! I tylko znów - zaufać. Jurkowi, który przerzuca derkę przez mokrego siwka i każe mi wskakiwać na oklepkę. Siwkowi, który choć jest małym i mocnym konikiem polskim w uprzęży z żółtym napisem konik - jest dużym zwierzem i łypiemy na siebie lekko podejrzliwie. Głęboki wdech i wskakuję, a potem ruszamy i jest po prostu magicznie. 
Jurek prowadzi konie i nas przez łąki, a potem prosto w las. Po raz pierwszy widzę szlak turystyczny, a potem leśny - z grzbietu konika. Patrzę jak sam wybiera drogę, jak czujnie słucha, balansujemy razem kiedy potyka się o gałąź albo rozjeżdża na błotku. Jurek jest zaklinaczem koni - lekko poświstuje i wszystkie trzy nagle reagują, od jednej nogi przechodząc w lekki kłus. Czasem coś do nich świergocze albo mówi w ich własnym ludzko-końskim języku. Do tego jest fajnym gawędziarzem i nawet się nie obejrzałam, kiedy minęły dwie godziny. Koń jest rozgrzany, nie jest mi zimno, spostrzegam dopiero pod koniec, że jestem całkiem przemoczona. Na mojego konia czeka rżąc z daleka inny, który został na pastwisku stęskniony i zakochany. "Wy dziewczyny tego nigdy nie zrozumiecie, tak zwariować z miłości może tylko mężczyzna" mówi śmiejąc się zaklinacz. *Hm... z miłości do drugiego mężczyzny, dodajmy drobnym drukiem! Wchodzimy do stodoły, gdzie banda fotografów z Wrocławia daje nam po talerzu gorącej wegezupy. Rozgrzewamy się i schniemy w cieple. Czy można chcieć czegoś więcej? 
Rozgrzewamy się w domu z gliny i drewna, jest piec Borys przed którym leży psia babcia i niesforny kot Mela. Wieczorem podróżujemy z fotografami przez dalekie i bliskie wschody. Uparty Rolando wychodzi w noc i rozpala ognisko, toczymy rozmowy o wszystkim i o niczym. Zasypiamy rozleniwione ciepłem. Rano przestaje padać i chciałoby się WIĘCEJ, wiec wracamy z nosami trochę na kwintę, bo z takich miejsc trudno się wraca. Zahaczamy jeszcze o Henryków, w którym opactwo cysterskie jest większe od całego miasteczka. To tu odnotowano, że Boguchwał powiedział: dać Ty poczywaj a ja pobruszę, na wieki udowadniając iż Lachy nie gęsi i swój język mają. Święty w czapce kojarzy mi się z Jasminum, a anioł, który pilnuje kapliczki z XIII wieku dawno już stracił głowę i powoli kruszeje jak wszystko wokół, jest coś smutnego w niszczejących zabudowaniach i kruszejących figurach. A może to tylko szara, błotnisto - pochmurna aura i powroty.   
Jeszcze zapętlenie czasu i drogi, jakby to miejsce nie chciało nas wypuścić, przejeżdżamy jeszcze raz o włos mijając Nowiny i dziwiąc się "jak to"? Dobrze się rusza w nieznane, trochę gorzej się z niego wraca. Na polach jakby już przedwiośnie... a może to tylko życzenie, bo już by się chciało, żeby przyszło? I przyjdzie! Przyjdzie, przyjdzie, nawet się nie obejrzymy! I znienacka wskoczy nam na plecy, jak Melania! (Fotosy napastującej Meli uczyniła Danka!) Wierzchowiec kotów i najeźdźca siwków dziękuje Danusi za Dobrą Nowinę!

Brak komentarzy: