Znów się opuszczam w pisaniu, wybaczcie. "Jezus Maria nie ogarniam" jak śpiewa Maria Awaria Peszek. A tyle mam myśli do wypisania! Po ostatnim weekendzie muszę, inaczej się uduszę. Muszę o muzyce. O ukraińskich pieśniach, tych najbliższych mojemu serduchu, rzewnych, wielogłosowych, pięknych.
Ale od początku, bo początek jest w październiku w Lublinie, na festiwalu Najstarsze Pieśni Europy. Tam był benefis grupy Drewo, zespołu ukraińskiego, do którego wzdycham, który uwielbiam, który marzyłam usłyszeć na żywo. A tu benefis, osoby, które już nieczęsto na scenie, kilka pokoleń razem, pionierzy odzyskiwania pieśni tradycyjnej. I kiedy Olena Sewczuk zaczęła: Oj u poli drewo... to poziom ciarek mnie przerósł, po usłyszeniu tego na żywo mogłam już umierać szczęśliwa. To było jedno z tych przeżyć muzycznych do odhaczenia na mojej liście muzycznej: usłyszeć koniecznie przed śmiercią (nooo, kilka mam już zrealizowanych!).
O dwóch dolnych zdjęciach (tak, używam nieprofesjonalnego słowa: zdjęcie, nie: fotografia, bo uważam, że doskonale oddaje to, że się "zdejmuje" moment, a zresztą prof to te foty nie są). Najpierw o tym ostatnim. Widzicie tych młodziaków, te dzieciaki? Są z Przemyśla, są z rodzin ukraińskich, śpiewa się u nich w domu, dla nich śpiew biały to po prostu część życia. I wiecie co? Jak ta szesnastolatka wyszła i zrobiła zaśpiew... to ja a) zakochałam się w nich b) pomyślałam, że już nigdy na scenę nie wyjdę. No po prostu... polecam posłuchać. Ansambl Krajka. Jak tak śpiewają za młodu, to co będzie później...?
Na drugim zdjęciu widać "znudzoną młodzież" czyli młodsze pokolenie Drewa, które słucha pieśni wykonywanej przez starsze pokolenie. Taki mi się złapał, dobry moment do "zdjęcia". Trzeci od lewej siedzi sobie Jura Pastuszenko. I wtedy jeszcze nie wiedziałam, że w niedługim czasie wyląduję z nim na warsztatach pieśni ukraińskich. Jurę i Zuzię mogliście słyszeć w radiowej Dwójce na koncercie kolęd (część trzecia, 13:37). Mocne, piękne głosy.
Dopiero co spędziłam z nimi dwa dni. Dwa dni bardzo intensywnej pracy - głosem to jedno, ale nie sądziłam, ze mój umysł jest w stanie w takim tempie przyjmować informacje i zapamiętywać melodie! Łykaliśmy te pieśni za pomocą jego technik, jedną zaśpiewaliśmy w SIEDMIU wariantach i głosach! Zwracał uwagę na wszystkie niuanse, na wymowę niełatwych dla nas ukraińskich spółgłosek i samogłosek "pomiędzy", na oddech, na tempo, na brzmienie, na rytmikę... no naprawdę, to było super-intensywne czternaście godzin śpiewu. Choć czasem długo szukałam drogi do swojego głosu na te wysokie zapiewy, w końcu jakoś się znajdowała. Jura wie, co robi. Świetny nauczyciel, a do tego oboje to bardzo sympatyczne osoby! Nina mówi, że nadrobiliśmy trzy lata pracy w polu w normalnym, tradycyjnym trybie nauki pieśni, hehe. Ekipa warsztatowa też oczywiście była świetna, bo konkretne tematy przyciągają konkretnych ludzi... no żyć nie umierać. A konkretnie to: śpiewać!
Jeśli macie jeszcze ochotę - posłuchajcie pieśni Katiuszeczka - duszeczka, cudowna, chwytająca za serducho. Z nauki warsztatowej. Oj cudna, cziudesna. Duszuszczypatielna. Żyłochlast, jak to nazywam, heh.
1 komentarz:
Choć to nie jest aż tak bardzo moja bajka, współodczuwam te emocje, bo jeszcze ich odrobinę pamiętam - i może tylko z powodu współodczuwania się cieszę, a może jednak piszesz w taki sposób, że nie sposób się nie uśmiechać. Fajne życie masz lub miewasz, ale myślę, że po prostu masz. I super!
Prześlij komentarz