Dziś nie zamordował poranka żaden budzik. Wstałam rano leniwie, radośnie i przytulnie (no, może odrobinę coś mnie w biodrze strzykało... już ten wiek, heh). Uwielbiam to powolne wstawanie i wracanie do łóżka i znów wstawanie i jeszcze raz. Co prawda fryzjer z dołu obudził nas głośnym Bajmem i darciem się, ale to nic, bo jednocześnie z dobiegającą z dołu muzyką przez rolety zerknęło słońce. Słońce!!! Zapach kawy i śniadanie na słodko. Szlafrok i wełniane skarpety, domowy dizajn chłodnych pomieszczeń i to (a może mimo to) swobodne - się czucie... dobre uczucie. Żegnamy się w słońcu, wymieniamy uśmiechy. A potem idę przez słoneczne miasto i uśmiech nie schodzi mi z twarzy, dzielę się nim z panią w sklepie (która musiała jeść kaszę jaglaną jak była mała) i z przechodniami, ludziom jakoś łatwiej się uśmiecha w słońcu. Doczłapuję do domu i zamykam się w kuchni, sączę buraka z jabłkiem dopiero co ściśniętego, specjalnie dla mnie, dla zdrowia. Pichcę, czekam na Agni, przeglądam zdjęcia z Islandii po raz nty. Bo to już jutro! Chciałabym poczytać, ale nie starcza mi na to ani chwili, więc nowa pachnąca książką leży na stoliku i kusi.
I jeszcze coś. Ludziki, ja po prostu zatonęłam dziś. W Waszych słowach i dobrych myślach! Jeszcze nigdy nie zalała mnie taka ilość smsów, wiadomości, życzeń na tablicy, życzeń wszelkich, telefon dzwonił do mnie non-stop, przepraszam tych kilka osób, których telefonu nie odebrałam! Jesteście wspaniali wszyscy, dziękuję za obecność, pamięć i za wszystkie dobre życzenia, niech się spełnią! Jeśli się spełnią będę po prostu bardzo szczęśliwą trzydziestolatką. A właściwie przecież... jestem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz