Co tu znajdziesz

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Okołoświątecznie

Kilka zdarzeń z tego weekendu, okołoświątecznego. Pojechałam do miasteczka, w którym przy Kościele Ewangelickim bardzo wieje, wręcz łeb urywa. Znam to wietrzne wzgórze, wcale mnie to nie dziwi, że próbuje mnie tam zdmuchnąć. Udało mi się w ciągu niecałych 24 h spotkać kilku ważnych dla mnie ludzi, mogę co jakiś czas się dowiedzieć co u nich, zobaczyć jak urosła córcia i jak świeci choinka, poznać nowego psiego partnera, zobaczyć poKaraibską opaleniznę. To ważne, nawet jeśli raz, na jakiś czas. 

Wyrwane z kontekstu, zasłyszane kiedy maszeruję ulicą i widzę trójkę ludzi, może nie żuli, ale tacy raczej... zaniedbani. Stoją na trotuarze (podpowiadam: chodniku) i rozmawiają. 
- Ale! Ten? Ten co to z Tobą sprzontoł?
- Ja, ten! Jo ci mówie, on już sztyry razy był na Dip Parplach!

Uśmiecham się, nigdy nie wiadomo, co nas kręci, co nas podnieca. Potem friendy pokazują mi, gdzie w tym roku utknął Św. Mikołaj. Jest w miasteczku taki bar kategorii Z, nazywa się cudownie: Bar Kurczak! Jest tam odkąd pamiętam. No i jeśli nie dotarł do Was prezent, to dlatego że... Mikołaj w tym roku zachlał w Kurczaku. Foto (przypadkiem!) Rafała Solińskiego: 


Potem dostaję prezent, a w nim oprócz sedna dostaję - tofifi! Fajnie, cieszę się! Ale myślę sobie, jak co dobre przychodzi, trzeba puścić to dalej i tak dobra karma wróci. Tak więc dorzucam tofifi do prezentu dla Mag. Wiem, że lubi słodkie. Cieszy się, fajnie! Następnego dnia jadę dalej, kolejne spotkanie, otwieram prezent a tam... tofifi! A nie mówiłam, że dobra karma wraca? 

Sednem prezentu jest książka. To klasyka literatury podróżniczej - mówi Monika. Wierzę jej, zaczynam już w pociągu. I po przeczytaniu dwóch stron mam ochotę rzucić wszystko, spakować plecak i ruszyć na koniec świata, głębokie sensualne pisanie, obserwacja świata i stanu bycia w drodze. Cieszę się, uwielbiam takie książki... ale strasznie mącą mi w głowie i w sercu. W dodatku on znów opisuje Bałkany, Belgrad. Dopiero co w piątek byliśmy u znajomych i oglądaliśmy zdjęcia z Bałkan. Zaczął się znów ciąg znaków, który wskazuje mi jeden kierunek... afirmuję drogę na południe na Nowy Rok. 

A późno wieczorem zdaję sobie sprawę, że pewna obecność wpływa na mnie odprężająco, dobrze. Wtulam się, zaciskam palce na materiale, i powoli pękają mi lody po trudnej wizycie, po czarnych myślach, po bólu brzucha. Przegadujemy jakieś moje podgryzające mnie zgryzoty, takie niby niegroźne, z tępymi zębami, które gdzieś tam mnie nimi memłają. Robi się dobrze. Czy jeśli jest dobrze, to źle powiedzieć na głos: jest mi dobrze? Moim zdaniem nie, więc mówię. Może też kiedyś usłyszę to, nie w rewanżu, tak po prostu. Może kiedyś te słowa poczują się bezpieczne i potrzebne, wymruczą się i zwiną się w kłębek na poduszce przy głowie. 


Wybaczcie to senne zakończenie, straszna dziś szaro-senność wisi na niebie. Chrrr.... 
Kupię dziś gwiazdę, Wilczomlecz świecący czerwienią przeciwko szarości. Wiecie, że on potrzebuje specjalnego cyklu światła, żeby część liści zmieniła kolor i że bardzo trudno ją nakłonić do "zakwitnięcia" przykwiatków po raz drugi? Taka tam, ciekawostka. I portret Wilczomlecza z bardzo-dawno-temu. 

Brak komentarzy: