Czyli nasza boska ekipa do zadań specjalnych - muzycznych i nie tylko (bombas parade!):
Po drugie muzyka!
W NIESAMOWITEJ przestrzeni ogrom świetnej muzyki! Cztery dni pełne snucia się, popijania i sączenia w rytmach przeróżnych! Ciekawe są koncerty muzyki, której człowiek właściwie nie słucha, a okazuje się nagle, że świetnie się można do niej bawić! (Allez --> merci!) Są też te koncerty wyczekane, wydreptane, trzy razy podkreślone długopisem w ulotce z line-upem i wreszcie TEN MOMENT i człowiek chłonie i tańczy i jest super! (Tutaj - Balkan Beat Box! Mimo że wokalista ma przerost testosteronu) Są takie, których się nie zna w ogóle i idzie ot tak, bo w sumie są - i nagle objawienie totalne! (Tutaj największy wykop festiwalu - Tomahawk!) Są takie, które przyjemnie zaskakują, choć człowiek nie spodziewa się za wiele (Jezus Mario Peszek, dobrze było! Róbte kraval!) i wreszcie te, na które się czeka, przedreptuje, a w końcu... rozczarowanie. Niestety tutaj - The Knife (i ten czarodziej w złotych getrach... koszmar) i Devendra Banhart (zupełnie bez pazura :-/, choć fanki piszczały). Cztery dni dobrej muzyki w świetnym klimacie i w czeskim luzie - świetny festiwal! Nakarmionam, napasionam muzycznie. Do syta. Choć... zawsze chciałoby się jeszcze więcej! (Fotky udzielala Aga)
Po trzecie Ostrava, czyli bez perypetii się nie da!
Czy kogoś to jeszcze dziwi? ;-) No cóż, nie mogę przemilczeć odwiecznych perypetii z przemieszczaniem się, haha! Próba wydostania się z stravy zakończyła się fiaskiem. Trzy minuty na przesiadkę z pociągu do pociągu, przesiadłyśmy się pytając jakiegoś Czecha, który też wsiadał z nami - czy dobry ten pociąg do czCieszyna, on odpowiedział że tak i wsiadłyśmy. Wtedy to okazało się że... pociąg ruszył w złą stronę i to nawet nie na główną ostravę tylko jakaś inną. Tak więc z Ostrawy kunczice znalazłyśmy się w Ostrawie vitkowice, następnie tramwajem objechałyśmy całą Ostrawę chyba z 30 przystanków żeby znaleźć się znów na stacji początkowej, stamtąd tramwajem na dworzec główny następne 7 przystanków, 2,5 h czekania na pociąg na dworcu głównym (czy muszę dodawać, że Adze kawoautomat zjadł pieniądze i ze miałyśmy bilet na inną trasę niż ta? ;-) i że jak kupiła Gosia wodę, ta okazała się być czymś sprajtopodobnym...) I w końcu wracanie z uroczymi Słowakami zapijającymi ciepłą wódkę piwem. Świt złapał nas po drodze, zostało czasu na śniadanie, prysznic i do pracy... normalnie, Ostrawa nocą jest zła, nie zwiedzajcie jej w ten sposób! Poniżej urocza ilustracja naszego ostrawskiego zapętlenia! A teraz co najlepsze - z punktu a do B dojechałyśmy pociągiem. potem z B do C (źle) a potem tramwajem jechałyśmy od C do G i wreszcie następnie do H. Św. gogle mówi że to jest ok 27 km + - ; tymczasem z Ostravy do Cieszyna jest... 36 ! Jestem z nas dumna! Oby nigdy więcej zapętlenia przestrzeni i uwięzienia w Ostravie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz