A było to tak. Cały tydzień lało jak z konewki, jakby wcale to nie czas pełni lata a jakaś końcówka już letnia, zimna i szara. I przyszedł ten dzień, gdzie noc najkrótsza przed słońcem ucieka w popłochu na kraj nieba, z miseczką z księżyca pod pachą. I wtedy nagle... wyszło słońce! Swaróg się do nas uśmiechnął swoją słoneczną okrągłą twarzą!
I poszły Kuczeryki łazić po skansenie w Chorzowie, chodziły jak białe duszyce, pletły wianki z ziół mdlejących w upalnym słońcu i nuciły i śpiewały. Śpiewały o miłości, jak to Marysieńki i Kasiuleńki się nie wyspały bo chustejki wyszywały dla Jasieńka, a z kolei tą Kasiuleńkę to dwóch chciało, a ona tylko tego Jasia, co potem przyszedł do niej pod okienko i zawołoł coby poszli do biołego Jona...
A jako że w tych ludowych pieśniach miłości i śmierci ze sobą splecione, a historie miłosne smutne zwykle, to jeszcze smutną pieśń o tym Janku co płynął po wianek ale złapał nie ten dziewczęcy, ino ten śmiertkowy...
A potem starym zwyczajem dziewczęta gubiły wianki, chłopcy łapali i z dziewczynami nad ogniem oczyszczającym skakali, wszyscy pląsali wokół ognia, który miał nam przypomnieć o "żywym ogniu" jaki zakładali nasi słowiańscy przodkowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz