Co tu znajdziesz

piątek, 26 lipca 2013

Folkowisko!

Perypetie podróżne
Na Folkowisko okazało się, że pojadę sama. Fejsbuk dopomógł i znalazł ludziów, którzy mogli mnie zabrać samochodem. Ale jako że znalazłam bezpośredni, jeden jedyny autobus na Przemyśl, i to sensowny, postanowiłam nim pojechać. Czwartek, północ, czekamy na dworcu in-the-middle-of-nowhere, 3 osoby do jechania. Przyjeżdża spóźniony pół godziny. Szanowny Pan otwiera drzwi i oświadcza, że niestety nie zabierze nikogo, miejsca brak. Na stojąco i siedząco też nie, nawet do Katowic (bo przecież ktoś wysiądzie) nie bo nie. Zostajemy w środku nocy na pustym i ciemny dworcu z nosami na kwintę. 
Wracam do domu i kładziemy się na chwilę spać. Wstaję z i MŻA zjeżdżam do centrum, bo przecież jakiś pociąg pojedzie o 7 rano, godziny pracy w końcu. Przyjeżdżam. Pojechało. 3 minuty temu. Następny... za godzinę. No to już czekam półtora, na pierwszy autobus. Pffffff. 
Kraków, szybka kawa i gazeta, zgarnia mnie wesoła ekipa. Na dobry początek wracamy po zapomniane piwko! Ruszamy. Po drodze zwiedzamy jako tajemniczy klienci tarnowskie stacje benzynowe shella, a do tego poznaję bardzo sympatyczną Mamę Kasi, jej kota i psy i pyszności, które mama tworzy. Nadprogramowa koleżnka-w-podróży pożera z apetytem i błogosławiąc domowe sery dżemy i chleby!  (Z drogi powrotnej pozdrawiam pekińczyka Konrada i dziękuję jego mamie za kawkę, a Kasi za książki!). Połykamy kilometry (no, z małą przerwą na gradobicie, które zmusiło kierowców do zatrzymania pojazdów). 5 km przed miejscem docelowym po niecałych 500 km, na ostatnim zakręcie do Gorajca łapią nas gumisie, dają punkty za dobre sprawowanie i jeszcze każą zapłacić za to, że mają taką fajną suszarkę. Pfffffff. 

Chutor Gorajec 
Wreszcie Gorajec. Rudy Warkocz Joasi idealnie o czasie wyłączenia silnika wychodzi nam na spotkanie. I teraz... jak opisać te kilka dni? Już parę osób przede mną próbowało! Zdecydowanie jest to jeden z końców świata (bo każdy świat ma wiele końców) i TO miejsce na ziemi, gdzie bardzo będzie się chciało wracać. Pejzaż? Dla mnie płaski! Dziewczyna z gór. Zawsze się dziwię jak może być aż tak płasko na horyzoncie. Ale miła odmienność dla oka, zwłaszcza te złote łany tuż po wychyleniu łba z namiotu. 
Sympatyczna rodzina Piotrowskich ściąga co roku (dotąd 3 razy) na ten swój koniec świata znajomków i nieznajomków, rodzinkę obfitą, podróżników, czytaczy, literatów, ludzi z całej Polski ale też z Ukrainy - a może i innych zagranic, wariatów i szaleńców, pieśniarzy i tancerzy, ludzi kochających muzykę (ludową i nie tylko), a w tymże roku również - pasjonatów wsi. Bo w tym roku Folkowisko było ze wsi, chłopskie! "Jestem ze wsi! - w drugim pokoleniu" i "wiem gdzie są moje korzenie - wieś mam w sercu nie w skansenie" to hasła wywoławcze Folkowiska 2013. 


Się działo!
A potem się działo. Chłopi z R.U.T.Y. wzywali do powstań z mikrofonem w ręku zamiast wideł, baby zamiatały kolorowymi spódnicami, bluzkami haftowanymi i kurtkami przeciwdeszczowymi, publiczność szalała i wywijała hołubce. Dobrze żeśmy żadnego xindza pana nie mieli na folkowisku, oj bo byłoby z nim krucho! Obcasy (no, chyba że ktoś miał buty górskie bez obcasów jak ja lub sandały bez obcasów) wystukiwały rytmy, które bębniły ręce bębniarzy z Studia Instrumentów Etnicznych.  A jako że wiadomo, bębny bębnią na porę deszczową - to kapało i kapało i kapać nie przestawało, raz ino mocniej jak z konewki, raz słabiej jakby tak chmura się nie mogła zdecydować, czy już siknęła, czy jeszcze jednak nie. A rano w niedzielę to leżąc w namiocie miałam wrażenie że nawet z wiadra ktoś polewał. Były i dyskusje ogniste podlewane napitkami (z Koła Gospodyń Wiejskich, jeszcze dziś mam ślinotok), i przyjaźnie zawiązywane (czasem pomimo barier językowych), i trawa żubrowa Dziadka Olka (o jesusie słodki, już zrobiłam, cudna ta żubrówka!). I opowieści całe godziny, i żarty, i wspomnienia, i historie rodzinne, i uszy nie nadążały ze słuchaniem wszystkiego! Chciałabym mieć taką pamięć, aby móc zanotować sobie wszystkie opowieści jakie usłyszałam podczas tych kilku dni. Ale niestety moja głowa jest jak sito... tu wpadnie tam wypadnie. Coś się tam szeląta. Coś tam się mieli i przemyśliwuje do dziś.Strojone śpiewały pieśni naszych dziadów i babć, głównie o ciężkim losie wiejskich dziewcząt, a Fizyk-w-podróży ubawił mnie swoją opowieścią o bliskich sąsiadach. Zdążyłam też powycinać żydowskie wycinanki, uwić magiczną lalkę ukraińską i pozwiedzać Gorajską Cerkiewkę. Za rok NA PEWNO kajaki, które Konrad uprawiał w stylu "na łódź podwodną" i rajd ekstremalny, który ludzi z butów wyjmuje - jak Roberta. 

Uściski dłoni i podziękowania
Ogromne dzięki dla MŻ Agnieszki, która mnie wspierała w trudach wyjazdowych; Joasi Rudowłosej Carycy, która mnie zaprosiła na tą cudną imprezę; Magdzie, Kasi i Konradowi i Mariuszowi, którzy mnie przywieźli, odwieźli, w dom wzięli i nakarmili; Agnieszce, Joasi, Robertowi i Maniasowi za nocne polaków rozmowy i dobre polaków napitki; Dziadkowi Olkowi za trawę z żubra; Monice z kuchni za to, że tak z zaangażowaniem dbała o moje bezmięsne jedzenie (było pycha!); Kołu Gospodyń Wiejskich za ciacha i bimberek i żurawinówkę; wszystkim muzykom za chłopski wykop; no i wszystkim, którzy wymyślili, z zapałem przygotowali i stworzyli całą tą imprezę za niepowtarzalny, naprawdę bardzo ciepły klimat! Do zobaczenia za rok w Chutorze Gorajec! 
Alem się rozpisała. Ale jak mam opisać to wszystko w jednym zdaniu, które nie zabrzmi banalnie jak te wszystkie "było super"? No jak???? 
Zacytuję wieszczem: I wy, o których zapomniałem, Lub pominąłem was przez litość, Albo dlatego, że się bałem, Albo, że taka was obfitość - Nie gniewajcie się i do zobaczenia za rok!

Brak komentarzy: