Co tu znajdziesz

niedziela, 9 sierpnia 2015

Kilka przygód w Serbii

Czas i przestrzeń w Serbii
O tym jak one płyną tutaj uczą nas Branko i MIlica. Branko przygarnia nas w Belgradzie, (ale na noc idzie do kolegi, Igora, mistrza ciętej riposty). Przyjdę rano - mówi. Rano sennie pijemy kawę, kiedy w drzwiach staje.... opalona, drobna Serbka, krótkowłosa, długonoga, trochę zakolczykowana, wypowiadająca sto słow na minutę, właśnie z wielką walizą wróciła z Grecji. Oto Milica, wulkan energii... i to jest początek dnia przygód! "Uwierzyłyście mu jak mówił, że zaraz przyjdzie?" Śmieje się z nas i z kuzyna. A potem ruszamy z nią w miasto i to jest czysta przygoda. "Tu nikt nie płaci za bilety, jakby co zostwcie mówienie na mojej głowie! Jakby co w torebce mam gaz." Mówi drobna, krótkowłosa, opalona dziewczyna. I potem przez cały dzień poznajemy serbskie pojęcie czasu i przestrzeni. "Branko zaraz tu będzie", na przykład. No i głowne zdanie "to niedaleko!" może oznaczać, że jedziemy rowerami 50 min, albo że bankomat jest za rogiem... Tylko trzeba podjechać jeden przystanek. Z nimi zwiedzamy Belgrad na rowerach i jest wspaniale, inna strona miasta, doki, rzeka, która wygląda jak kurort nad morzem, dzielnica artystów w starych budynkach, lemoniada cytrynowa w fortecy. Wyjeżdżamy od nich też po serbsku, znaczy za każdym razem jak mówimy: no to lecimy, Branko zaczyna znów grać na akordeonie a Milica śpiewać. Chciałabym Wam pokazać ten duet, ale zrobię to dopiero z domu niestety. 

Kółko
Po muzycznej i roztrąbionej Gucy ruszamy na dzień wyciszenia i chcemy zwiedzać monastery koło Nowego Pazaru. Bies nam staje na drodze i podrzuca metalowe cosik pod kółko. Jeb ciul dup guma. Wywalamy rzeczy z auta i okopujemy sie na pozycjach. W pobliskim domu bardzo miła Pani mówi do nas po serbsku i mimo że idzie nam coraz lepiej to ni huhu. I naprawdę, MINUTĘ później podjeżdża nasz wybawca na czerwonym skuterze, Aleksander, miły student zarzadzania i administracji, który mówi nam nieco łamanym angielskim, że dla niego to pestka. Ale że mamy ciulaty lewarek pestka idzie tak sobie, za to podjeżdża do nas fachowiec, jak sie okazuje sąsiad wulkanizator i brat miłej pani. W 3 min kólko zmienione i lądujemy w pięknym ogrodzie przy stoliku, dostajemy kawę i wodę z domowym sokiem, i ciasto i konfiturę domową z poziomek! No i kółko naprawione w domu obok za pare groszy. Mrrrrr, sprytnie to wymyśliło autko czy ten bies, żeby ta guma w tym miejscu. Mamy nadzieję, że limit flaków wyczerpany na tę podróż. I że nie jest to limit na kraj! Bo jeszcze kilka przed nami.


Po serbsku
Monastery cudne, schowane w górach, spokojne, dosyć zniszczone niestety. W Studenicy bizantyjska modrość (za każde kilo lapis lazuli płaciło się taką samą wagę w złocie), w Dżurdżewi naprawdę święty spokój. I tak cudna zielona murawa i widok na góry, że nie możemy się oprzeć i nie położyć na murawce pod cerkwią. Mnich wychodzi i patrzy groźnie, robimy skruszone miny... Śmieje się, grozi palcem i idzie sobie. Spanie w monasterze męskim zabronione, ale któryś z nich mowi: przecież w mieście jest hostel, dla Was z Polski 30 euro to przecież niedrogo. No tak, przecież. No i " w serbii wszyscy mówią po angielsku". Mhm. Ciekawe czy ojciec tam kiedyś był w takim razie. Efekt jest taki, że śpimy pod gwiazdami z widokiem na monaster, a rano jeden z tych mówiących Serbów daje mi tosta z szynką ( po serbsku też nie rozumieją, bo powiedziałam mu po serbsku, że bez mięsa). Ale wybaczamy mu, kiedy przynosi nam najpiękniejszą kawę z rachatłukum.


P.s. Lubię to słowo. Rachatłukum. A w ogóle to piszę do Was "wstecz" już z Czarnogóry. Po 7 dniach dotarłyśmy do Adriatyku, do Ulćinja, do końca drogi. Pierwszy nocleg w luksusach od 7 dni! I pijemy zdrowie kogoś, kto ma dziś urodziny domaczym winem Vranac. Żiveli Mi! A teraz muszę iść spać. Czemu człowieki muszą spać? 

1 komentarz:

Agni - Rzut Beretem pisze...

To się dobrze czyta, tego się zazdrości, to czytając się myśli - muszę wyruszyć, muszę albo się uduszę. Wracajcie szczęśliwie. Opalajcie się. Przeżywajcie. Tęsknię. Cieszę się.