Co tu znajdziesz

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Czy powrotność to potworność?

Nie mogłam wczoraj zasnąć, potem męczyły mnie sny. We śnie robię to, co przez trzy tygodnie było motywem przewodnim każdego dnia - szukam kawy parzonej "naturalnie" (kawa jako wizualizacja moich pragnień... no comment!). Ludzie odsyłają mnie, spławiają, wskazują jakąś drogę, trop prowadzi mnie do mrocznego zakamarka, speluny, gdzie już nikt nie zagląda, mrocznego zaułku. Gonię za swoimi pragnieniami i nagle stoję w dziwnym miejscu, w półmroku, czuję się zagrożona, serce bije mi jak szalone, trzepocze żarówka. Patrzę na drzwi prowadzące do miejsca, do którego wszyscy mnie kierowali, za którymi miało być to, czego pragnę. Są zamknięte na głucho za grubą, spawaną kratą.

Wracanie (z podróży) do dziwne poplątanie pragnień. Z jednej strony samo w sobie nie jest złe, wraca się przecież do siebie, do swoich ustalonych torów i rytmów, do oswojonego. Coś się kończy - to naturalne. A jednak wracanie zawsze wzbudza we mnie niepokój, żeby nie powiedzieć - panikę. Strach przed nieznośną powtarzalnością rytmów, której tak się obawiam. Na co dzień staram się powtarzalność przełamywać- ładnie podanym śniadaniem, kawą parzoną inaczej, nieco inną ścieżką do pracy. Przecież wiem, wiem!, że każdy dzień inny, że każdy poranek różni się od kolejnego, przecież swoje utarte trasy i rytmy to nic złego. A jednak w podróży czuję kontrast do codzienności, czuję wolność, każdy dzień to dla mnie pajęczyna zaskoczeń, w którą skaczę na główkę z trampoliny poranka. Lubię w podróży to pytanie: co przyniesie dzień? Gdzie będziemy spać, co jeść, jak poprowadzi nas droga? Uwielbiam nawet wyzwania problemów i tę ulgę, kiedy się z nimi człowiek upora. Dlatego wracanie w kierat odmierzania nudnych godzin w pracy, przymusowego "muszę iść spać, bo rano nie wstanę", uciekających w pędzie dni, spędzanych na sprawach, które się musi załatwić... przeraża mnie. Chciałabym dalej biec przed siebie i nie pamiętać o wszystkich zwykłościach i problemach, które tu czekają. Z drugiej strony przychodzą wiadomości, "tęsknimy", "brakuje tu Ciebie", "małpo, kiedy wracasz". I wiem, że też czeka mnie coś dobrego, przecież to moja przestrzeń, mój świat.

"Ty to byś mogła tak podróżować i pisać, i znów podróżować" mówi Mi. Mogłabym. Myślę, że chciałabym. Ale to nie jest takie proste. Mogę pisać oczywiście, ale ważniejsze jest - kto to będzie czytał? A już w ogóle czy ktoś za to zapłaci oczywiście, heh. Ale tak, myślę, że mogłabym. Zawsze w drodze się zastanawiam, kiedy bym się zmęczyła. Tymi niewiadomymi, szybkimi przepierkami, które nie spierają plam do końca, natłokiem nowości, przygodnymi rozmowami, zmianami pejzażu, przydrożnym jedzeniem. Nie pisałam z drogi na bieżąco, ta droga była zbyt intensywna, nie chciałam szarpać myśli. Pisałam na papierze, dopiero teraz nad nim przysiądę, poukładam jakoś. Próbuję się ogarnąć i powrócić. Obiecuję sobie solennie znajdować czas dla siebie, na przykład na pisanie, na leżenie, na myślenie, nie biegać znów jak w kołowrotku. Ja, mhm.


Wczoraj po powrocie zawzięcie sprzątałam. To zabawne, jak szybko pająki mogą zasnuć pajęczyną mieszkanie podczas nieobecności, przepędzam z kąta w kąt rozbestwione wielonogi, straszę je odkurzaczem. Może to pozwala mi mniej myśleć, może to jakiś ablucyjny ryt przejścia, może to zaczynanie czegoś od nowa, od czysta, może to zmywanie z siebie drogi. Po trzech tygodniach spędzonych non-stop z kimś muszę się na nowo oswoić z byciem sama-z-sobą, nałożyć swoje maski i ochronne warstwy na powrót. Kiedy już wszystko wypucowane, poukładane, kurz drogi wyprany - zasiadam uroczyście w fotelu, z książką i bosnianską kafą (parzoną po sarajewsku). Dopieszczam się przywiezioną konfiturą poziomkową, kładę dziwnie czyste, niezakurzone stopy na kanapie, patrzę na opalone paski od sandałów. I już lepiej... a jednak sufit czasem tak bardzo ogranicza widoczność tego co przede mną. Niełatwo tak się znów wpasować, umościć w koleinach codzienności. Wzdych. Powrotność. Potworrrrrność.

Brak komentarzy: