Co tu znajdziesz

wtorek, 5 maja 2015

Bum cyk cyk

Virus który mnie dopadł, choć przysięgam, że go nie zaczepiałam i broniłam się - nie dał mi szans i wyautował z życia na jakiś czas. W takim stanie chce mi się tylko spać, nie mogę myśleć, przegrzewają się styki i kręci w głowie. Jeżeli ktoś ma jakiś sprytny sposób na poprawienie odporności zatok to proszę, proooszę, bo ja co trzy miesiące ląduję w takim uroczym stanie. Kiedyś oczywiście nienawidziłam czapek, teraz pokutuję i żałuję, i zawsze mam przy sobie cienką czapkę - co i tak nic nie zmienia, chorują i już. Jeżeli zobaczycie kogoś w czapce teraz, kiedy w sumie jest już ciepło - pewnie będę to ja, paranoicznie przerażona powiewami wiatru - ale już mam dość, już chcę być zdrowa i tyle. I nie jestę hipsterę. 

Człowiek sobie myśli, że jest niezniszczalny. Myśli sobie też, że ma w dupie te wszystkie "przecież już jesteś po 30! teraz wszystko będzie inaczej, zobaczysz, organizm już nie będzie taki prężny i regenerujący się!". Czasem może to błąd. A ja nadal uważam, że wiek 30-40 lat to kwiat wieku "ten moment kiedy wszystko jest możliwe, ale już wiadomo, że nie wszystkiego warto spróbować" [bator, wyspa łza], stan idealny. Ale tak, i ja, i osoby mi bliskie - często się przesilamy. Bo trzeba już, bo przecież tylko teraz, no bo dam radę, bo już obiecane... no i bo wszystkiego by się chciało (to ja). Tymczasem bez odpoczynku organizm sam się upomina, żeby o niego zadbać. Mimo tego, czasem mu nie odpuszczamy. 


No i z katarami, ciężkimi łebkami i chrząkaniem w gardle - jedziemy mimo ostrzeżeń organizmów na Wszystkie Mazurki Świata. I na chwilę staje się warszawski cud, jakoś odżywamy. A może to tylko efekt sauny, jaką przeżyliśmy stojąc w gigantycznym korku przy wjeździe do Warszawy albo raczej już we W. Bita godzina smażenia się i pomstowania na każde wpychające się przed nas autko, liczenia panu na bieżni okrążeń i zawistnego zerkania na rolkarzy mijających nas z prędkością światła. Uorsou, stolyca, betonowa dżungla. Po raz kolejny myślę, że jest takie miejsce na świecie, gdzie nie chciałabym nawet pomieszkać. (Niebieska nuta orientu, stacja Politechnika). 

Mimo to bardzo jest przyjemnie, warszawa zwiosenniała, dziwne jest uczucie jechania pod rzeką (pod? jak to pod. nie ma "pod rzeką". rzeka jest i już), wleczemy się przez stare miasto aż do Wisły, kamienie nagrzewają się powoli w słońcu. Już z daleka widać, że ciągniemy w punkt zbiegu "dziwnych ludzi" kolorowo ubranych, z instrumentami pod pachą. Forteca, targowisko instrumentów, wchodzimy w totalną kakofonię. Ktoś trąbi, coś ćwierka, z boku skrzypce i bęben piłują mazurka, ktoś prezentuje lirę, ktoś gra "ona tańczy dla mnie" na akordeonie (tia...). Cudny chaos! Idziemy patrzeć jak uczą tańców góralskich, za chwilę ktoś daje mi kartkę i próbujemy nadążyć z tekstem za Gołcuniankami, to znikamy sobie z pola widzenia, to się odnajdujemy, to wpadamy na kogoś znajomego. Wynoszę stamtąd bęben od Pana Piotra Sikory z mazowieckiego, cielak na wierzbie, bum cyk cyk. Kiedy martwię się, czy nie za ciężki Pan Piotr zniecierpliwiony macha ręką "A tam, że jak, trzydziestka nie da rady?! A no jak nie da..." No ja nie dam? Dam, jak bum cyk cyk. Drżyjcie sąsiedzi, bo teraz bendem siem uczyć. 


Wieczorem potańc, wirujemy lub próbujemy wirować, tupiemy lub przepraszamy palce partnerów, próbujemy tak i siak, ocieramy czoła ze zmęczenia kiedy kolejne kapele wskakują na scenę. Ania mówi, że dostaje kręćka w tym ceglanym pomieszczeniu okrągłym, które wszędzie wygląda tak samo i gdyby nie scena to w ogóle by zwariowała-zawirowała się na amen. Gosiunia Królowa Pszczół i Mi wbijają się ostatnim tańcem na pierwsze nagranie, gwiazdeczki z Kapelą Maliszów! Posłuchajcie (niestety vimeo nie pozwala na wlepienie filmiku)!

Nikogo nie kochom ino muzykusa Jak muzykus zagro raduje sie dusa
Nie daj mie mamusiu ino mie obiecuj a bedzies wódke piła a calusińki wiecór 
Oj cyja ta dziewcyna w ty cyrwony halce chciałem jum pogłaskać pogryzła mi palce 

Na koniec chciałam podziękować Kindze za dobre słowo o pstrokatości, fajnie się człowiekowi robi, kiedy się okazuje spontanicznie, że ktoś tu zagląda, że czyta - że mu się podoba! No i fajne są takie spotkania, kiedy zapoznają się dwie osoby i nagle obie wołają: idealnie, właśnie Ciebie potrzebowałam, z nieba mi spadłaś, ja Ci wszystko powiem co i jak! (Tu buziaki też dla Gosi!) I naszym gospodarzom za przechowanie i za Śniadanie przez duże Ś i współtancerzom i choremu Mi, który dzielnie nas transportował i w ogóle wszystkim, dzięki którym jakoś nagle ozdrowiałam i tańczyłam przez pół nocy! Ale to magia tańca była i w poniedziałek z powrotem parter zamiast parkietu. Dobrze, że Pani dr tego nie wie, co się działo, ale.... może mi się to tylko śniło... śniły mi się tańce przytupańce i dziwne dźwięki... i to warszawskie słońce na bruku... i właściwie mogłabym tak stwierdzić, gdyby nie stojący przy łóżku bum cyk cyk.

W majówkę wreszcie zdrowiejemy. Pierwszy raz od nie wiem ilu lat nie wyjeżdżam nigdzie daleko, jak najdalej, uciekając przed kłebiącym się tłumem Polaków z pytaniem na ustach: a Ty co robisz w majówkę? Brrr. Nie rozpoczynam też jak kiedyś sezonu namiotowego. I wcale nie jest mi z tym źle, wręcz przeciwnie. Nie wolno Ci się bać, wszystko ma swój czas, da dana. 

Brak komentarzy: