Co tu znajdziesz

piątek, 6 lutego 2015

Jestem ze wsi

"Jestem ze wsi w drugim pokoleniu, wieś mam w sercu, a nie w skansenie" mówi hasło projektu Jestem ze Wsi. Niedawno Magda Bartecka nakręciła film, (brawo Magda!) w którym podjęła temat społeczeństwa post-pańszczyźnianego i pobudziła do pewnej dyskusji o wiejskim/szlacheckim pochodzeniu - co i mnie daje do myślenia. Posłuchajcie tutaj o filmie "Niepamięć"!

Moi pradziadkowie byli ze wsi. Wszyscy, cała ósemka (z tego o dwójce wiem bardzo mało). Mieli ziemię, mieli chałupę, mieli też gromadę dziecisków, i biedę, i zapieprz na gospodarce. Jedna moja babcia uciekła do miasta, druga jak ją mąż odumarł w młodym wieku to została sama z czwórką dzieci na gospodarce. Mój Ojciec wspomina, że miał do szkoły jedną koszulę, noszoną po bracie. Jak go chłopaki zaczepiały to się bił i ją podarł, wtedy w domu czekało jeszcze lanie, bo jedyną koszulę potargał. Jak o tym mówi, to się bardzo wzrusza... Ale mówi też, że jak był obiad to szedł złowić rybę do potoka, jak wracał od potoka, to zebrał jabłek na kompot i wziął marchewkę na surówkę z zagonu. 

Wielu moich znajomych marzy o wiejskim życiu, o tym ogródku i o sielance. Ciekawi mnie zawsze, czy marzą też o zapieprzaniu przy warzywach i zwierzakach niezależnie od pogody albo samopoczucia. Albo co zrobią, jak kapustę obeżrą ślimaki czy kiedy pomidory padną zamiast rosnąć. Moja ciotka, babci siostra, (dziś lat 85) wstawała całe życie do krów o piątej rano, na dojenie. Zakładała chustkę - żeby włosy nie wpadały do mleka - potem chybała gnojówkę, karmiła babucia i wykludzała krowy na łąkę. Potem składała ogień pod piecem (takim z blachą, w kuchni) i dopiero było śniadanie. Co Wy na to? Miałam na końcu języka: mieszczuchy. Znów ten antagonizm. A ja to niby taka wsiowa jestem... ale mnie ciężko wstać o szóstej do pracy. Naprawdę, nie wiemy jak lekkie mamy dziś życie. W mieście. Nic dziwnego, że od tej harówki ludzie chcieli do miasta uciekać. Od tego błota i tych zwierzaków, i od tej roboty od świtu do nocy. Od pleców zgiętych nad kopaniem, grabieniem, łuskaniem (bardzo ciekawie opisuje ten proces uciekania od wsi Stasiuk w książce Wschód).

A no właśnie. I teraz podróż w czasie, skaczemy do dziś. Jakie jest dziś myślenie o wsi? Kiedy rozmawiam ze znajomymi o zdrowym jedzeniu i powiem, że mój Ojciec mieszka na wsi, to jest plus. Mimo, że upraw już dawno nie ma, Ojciec ma parę grządek pod domem. Ale tak, wtedy słyszę: mmm jak fajnie. Nie przeszkadza to ludziom nadal używać wsi jako inwektywu. Ubrać się jak wieśniara albo: jaka wsiowa  ta sukienka. W mojej podstawówce mówiło się "ty wieśniaro", żeby kogoś obrazić. Wszystkie gorzej ubranie dzieci były wieśniarami od razu. I to przekreślało naprawdę wiele. No i oczywiście ten gwarowy zaśpiew w akcencie (posłuchejcie se o utopcach!), charakterystyczny dla mojego regionu, który tak "raził" w Krakowie. Ja też musiałam to mocno w sobie przerobić i sama siebie przekonać, że do diaska, nie ma się czego wstydzić! Z takiego regionu pochodzę - i tyle, to jest piękne! 

Niestety nasza kultura ludowa kojarzy się z disco-polo, przaśnymi zabawami i hm... niestylowym ubraniem, nazwijmy to. No dobra wiecie co? Priorytet ubraniowy to jest: ciepło. Priorytet do kościoła to jest: czysto. A jak idziesz kopać grządkę, to masz do tego stare dresy. Mnie to nie dziwi! I sama się irytuję, bo czuję nieraz, że nie tłumaczę tego komuś, ale się tłumaczę z tego. Czy powinno być mi wstyd? No nie. Ale jest. Bo wiecie: wieś z człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nie. To jest bardzo mocno zakorzenione w świadomości, że mamy się wstydzić, że moja rodzina nie szlachta. Moja prababka służyła w austryjackim dworze i jak przyjeżdżała do wsi to była wielką damą, siostra mojego Ojca do dziś pęka z dumy od tego. To są całe dziesiątki lat takiego myślenia. Musiałam dorosnąć do tego, żeby być z tej części we mnie dumna, z mojego akcentu też, z tego ciężkiego życia moich babek. I kibicuję akcjom Stowarzyszenia Folkowisko, które takie myślenie promują!

Zazdroszczę innym krajom słowiańskim, że inaczej przechowały swoją kulturę ludową. Że na bałkanach wszyscy znają I LUBIĄ (sic!) swoje pieśni tradycyjne, że wszyscy od małego umieją tańczyć horo. Ukrainie, że jest taka dumna ze swoich strojów ludowych. Czechom tego, że uwielbiają swoją ceskou hudbę. Jest mi żal, że nam ta tradycja jakoś umknęła, rozpłynęła się w zachłyśnięciu zachodem, zeszła na dalszy plan, ze starzyki umierają i nikt się od nich nie uczy. A za największego winowajcę uważam keybord, który wyparł wszystkie nasze instrumenty ludowe i dał wszystkiemu podkład na łupcy-dupcy. I naprawdę dzięki bogom, za Rok Kolberga i za wszystkich, którzy pokazali, że mamy swoją muzykę ludową, swoje tańce, że polski folk jest piękny! Dziękuję im za to bardzo! 

Zobaczcie, jaki ten nasz folk jest radosny i piękny! I nie, nie musi to być słowiańskie ubijanie masła. Donatanowi i Cleo już dziękuemy. A dziś zabieram mojego kolegę z Islandii na koncert słowiańskich pieśni i być może nawet na tradycyjną potańcówkę. I uważam, że jest z czego być dumnym! 

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Też jestem i żyję wsią. Wsiem i wobec jestem wsiokiem. Wsio gdzie ogarnę, to wsio widzę. Wysiliłem się też ostatnio w Sieradzu. Wsiadając do pociągu w środku wsi w ziąłem w siebie wsiechstronne wyśtałcenie. W wyniku czego (sic!) się śpociłem. Średnio pamiętam samą podróż śśśśśrodkiem lokomocji. Się sąsiedzi w środku też średnio bawili.