Co tu znajdziesz

poniedziałek, 17 listopada 2014

Serce w słoiku


Ostatnio moi znajomi mogli śledzić cykl moich wpisów (na twarzoksiążce), pod wiele mówiącym tytułem: z pamiętnika bezmięśniaka. Było tam o rodzinie, która od dziesięciu lat nie rozumie, że nie zjem rosołku, było o uporczywym wpieraniu mi w różnych miejscach, że ryba to nie jest mięso (uważam, że wywodzi się to z tradycji postnej, gdzie w posty można było jeść zwierzęta wodne, ale to teoria tylko, i nadal uporczywie twierdzę, że nie jem bobra). O poszukiwaniu czegoś do zjedzenia w Chorzowie (znaleziona zupa z dyni mmm ale nie było łatwo) albo w Rybniku (tosty!), o żywieniu się frytkami w nadmiarze nawet nie mówiłam. I o ruskich jak nie polanych z góry, to ze skwarkami ukrytymi w środku - też nie. I znów nie raz usłyszałam: ale to co Ty właściwie jesz? Oprócz tego, że właściwie wszystko, oprócz tego jednego składnika, o którym mówimy, to jem oczywiście kasze, warzywa, owoce, strączki, ryże, słodycze, pieczywo, itp itd czyli to, co Wy. Wiadomo też, że w zimie jest trudniej, bo zielenina albo mdła, albo zza gramanicy, albo blada i słońcem niedożywiona, tak jak i my. 

I tutaj dochodzę do sedna tego wpisu. W zimie jem słoiki. Oczywiście najchętniej te domoróbne, ale też sama nie mam jakiejś specjalnej chęci i umiejętności, żeby je tworzyć. Sednem jest to, że wczoraj spojrzałam na mój uginający się od szkła parapet. A potem nastał poniedziałek jakiś taki marny... i chciałam napisać dziś coś pozytywnego, w ten ponury, listopadowy czas. 

I chciałam PODZIĘKOWAĆ wszystkim moim cudnym znajomym, DZIĘKUJĘ WAM BARDZO! Bo mój parapet ugina się dzięki Wam i dzięki Wam zima będzie smaczniejsza, fajniejsza i zdrowsza!

Uwaga, teraz będzie litania! Bo czego tu nie ma! No, to oto za co Was kocham moi mili: 

Dorotę za spontaniczne buraczki, Iwonę i Michała za różne papryki, za ogórki, za inne inności i za ten śliczny przywieziony mi worek ryżu basmati, Dorotę moją Sis i jej mamę za cały transport pikli (o boshe!), Agni za to, że jej się chciało samej zamieszać dla mnie zaatarową przyprawę z zastępników własnych, Olę (i nawet jej dziadka) za brzoskwinki (dalej mam jeden słoik Olcia!), Łucję - Lucynę za bzówkę, nutellę z powideł, soki z aronii, miód z mniszka, dżem z dyni, dynię (tę już zjedzoną, pyszne leczo z niej było mmmmm, nać selera i milion innych pyszności, moją cioteczkę Milkę za paprykę i buraczki według rodowego przepisu, Michała za powidła śliwkowe, mleko kokosowe i dyńki, i jabłka, i insze inszości z działki też, mojej rosołowej rodzince za jabłka, orzechy włoskie i kiszoną kapuchę, deptaną prawdziwie, tak jak trzeba. Posiekajcie mnie, za nic nie pamiętam, kto mi dał ogromny słój śliwek w syropie, ale kocham go/tę osobę też. Jeszcze mi się przyda! I Dagmarze za prawdziwy liść laurowy, jest niesamowity! I jeszcze Gosi, której nie mam w słoiku, ale często częstuje mnie czymś wege-pysznym do jedzenia! I wszystkim, którzy podrzucają  mi jak nie słoiki, to fajne przepisy na jedzenie (Gabi, Agni, Iwona!). I jeszcze dzięki dla Oli, dzięki której jest w Gliwicach Kiermasz Żywności Naturalnej i Ekologicznej, który daje mi też dużo smaczności i radości! 


To Wy pomagacie przetrwać zimę takiemu bezmięśniakowi jak ja!
Wybaczcie, jeśli kogoś pominęłam! 
DZIĘKUJĘ jeszcze raz, moje Wy pozytywne witaminy! 

Brak komentarzy: