Czasem, kiedy ta powtarzalność, nieznośny rytm, refreny świtów porannych kaw przytłaczają za bardzo, szukam ździebełka ciepełka w codziennych piekiełkach. Drobne koraliki zdarzeń nawlekam na sznur. Jak Karolcia. A więc pierwszy w kolorze dymno-blue - w nim pusty parkiet, na którym można tańczyć we trójkę i nie przejmować się znudzoną miną dźwiękowca, który dogorywa z głową opartą na konsoli. I łóżko, które mieści kilka osób. Potem w kolorze skórzanych czerwonych kanap szlajanie się po mieście odkrywanym zupełnie na nowo i miłą ekpedientkę w sklepie z bielizną, w którym spędzamy mnóstwo czasu. I to, że zamiast koronek zdobywam tylko majtki z drag-queenowym aniołkiem też jest zabawne. W kolorze popiołu zrujnowany dom i ukryte w rozrzuconych rzeczach ludzkie historie. Żółty i niebieski jak Ukraina, o której wciąż myślę, jak wstążki przypięte do torby Vlady. W kolorze turkusowym jak moje sukienka i szal jest tam koralik - "długi" nieznajomy, który nieoczekiwanie wręcza mi płytę, nagraną specjalnie dla mnie. Tuż obok ładny koralik z marynarki wzorzystej jak z filmu Woodego Allena, którą miała dziś na sobie D. Koralik khaki. I zgaszony czekoladobrąz. To jest nagłe zauważenie w wystawowej szybie intrygującego podobieństwa ubiorów mojego i czyjegoś (na grzbiecie długie cuś workowate, w kolorze khaki, a właściwie w tym kolorze, który jest ni to szary ni to jednak zielony, z ciemnociepłobrąz akcentami). I w nich też to, że można się wspólnie nakręcać na fajny serial i wymieniać myśli o wszystkim. Nawlekam też tam fryzjera, który ma sztuczny kolor włosów i skóry, i być może prawdziwe ma tylko zęby. Niech będzie jak one biały. I jeszcze jedenw kolorze betonu, którego nazwa po islandzku ma bardzo wdzięczną wymowę, na znak pragnienia zrozumienia synestesji zmysłów, która jest bardzo fascynująca. I w kolorze nieokreślonym pewien miły sekret.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz