Co tu znajdziesz

czwartek, 10 września 2015

Obsesja kafy

Tak moi mili, to nie jest błąd w pisowni (bardzo nas to bawiło na początku. Bałkańska KAFA stała się moją obsesją. W Serbii nazywana turską lub domaćą, w Bośni zwykle bosanską. Dużo dał mi wcześniej do myślenia Georg Ritzer w swoim artykule "Siedzimy nigdzie, pijemy nic" . Rozmawiał z nim Jacek Żakowski: 

W tym sensie, że różne miejsca na Ziemi stopniowo coraz bardziej się upodobniają?Chodzi o coś więcej. O treść. O tożsamość. Miejsce, w którym jesteśmy, nie należy do żadnej tożsamości. Kawa, którą pijemy – też. Pan zamawiał espresso. I dostał pan espresso. Ale z włoskim espresso nie ma to wiele wspólnego. I nie jest to także polskie espresso. Dostał pan międzynarodowy standard kawy typu espresso. Globalną wypadkową nieco mocniejszej kawy. Pani, która nam tę kawę podała, także była nikim w takim sensie, w jakim pańska kawa jest niczym. Nie była osobą, bo nie była sobą. Była wypranym z osobowości standardowym narzędziem usługowym, porozumiewającym się z nami za pomocą standardowych globalnie stałych prostych komunikatów. Pięć różnych kelnerek z pięciu różnych rozsianych po świecie hoteli tej sieci mogłoby tu po kolei podejść i może nawet byśmy nie zauważyli zmiany. Zapewne byśmy jej też nie zauważyli, gdybyśmy jakimś cudownym sposobem tę rozmowę toczyli w pięciu różnych krajach. Wszędzie bylibyśmy niemal tak samo nigdzie i kupowalibyśmy niemal takie samo nic od niemal takiego samego nikogo.
To nic-espresso dręczyło nas po drodze. Bo niestety nie jest już tak, że wszędzie dają tę pyszną, domową, specjalnie parzoną, podaną w pięknej miedzianej Џезвie (dżezvie). Kult nic-espresso zatacza coraz szersze kręgi i gromadzi wyznawców. Ale jednak dużo było takich miejsc, które nazywamy "lokalkami", które może nie wyglądają pięknie ale za to mają klimat, lokalnych klientów i do tego - pyszną kafę. Choć czasem trzeba już się było naszukać - np. w Stolacu pytałyśmy od ludzia do ludzia i wszędzie było tylko to ble-espresso, aż nas wreszcie odesłali do cudnej lokalki z burkami (które na Bałkanach wszyscy jedzą na śniadanie, z jogurcikiem mmmm) i taką właśnie kawą, tak podaną. Mmmm. Smaki Bałkan. 


Kafa w Stolacu (BiH), kafa w Durmitorze (Crng), kafa w Gućy i kafa z paluchem, Novi Pazar (Srb)

Przede wszystkim inna jest kultura picia tej kawy. Już nie tylko mam na myśli piękne jej podanie w dżezvach i czarkach, i z rachatłukum. Oni po prostu piją ją o każdej porze i to społecznie. Porcja jak widzicie jest naprawdę malutka (ileż razy usłyszałyśmy: wiemy wiemy, wy w Polsce pijecie dużą kawę, większą - chyba Polacy często protestują na rozmiar...) więc można ją łyknąć częściej. W lokalkach siedzą jednak głównie faceci, w różnym wieku, ale młodych zdecydowanie mniej. Wpadają na nią rano, na przerwie w pracy, po pracy, wieczorem. U nas panowie rzadko umawiają się na kawkę na mieście, klachy przy kawie stały się raczej kobiecą domeną. Tymczasem tam - męskie rozmowy przy kawie toczyły się w każdym z tych państw od rana do nocy. Do tego dodam, że ta kawa naprawdę kosztuje niedużo. Bardzo mnie ubawiło, kiedy Mi znalazł artykuł "rozlana kawa nieomal spodowała katastrofę samolotu prezydenta Serbii", jestem w stanie w to uwierzyć, haha! Zaraziłyśmy się tam obsesją bałkańskiej kafy! Kultywowałyśmy rytuały kafowe przez dwa tygodnie z nieopisaną przyjemnością, gdzie się tylko dało, teraz w domu stosuję sobie to jako nagrodę. Zamiast rachatłukum - konfitura poziomkowa, tak jedna łyżeczka. Mmmmm. Zapach i smak lata. 

Kowal z Mostaru, który wykonał moją dżezvę. Na talerzyku mam wzór z tradycyjnego kilimu. 

Jeszcze zauważyłam coś, czego u nas już prawie nie ma (a było). Nawiązuję do tego, że obsługuje nas nikt. Kelnerstwo dziś u nas to podle płatny zawód, który wykonują głównie studenci. Najczęściej - byle jak. Tymczasem tam Kelner, to nadal jest Ktoś. Zwykle facet po 40, którego gesty, którego rozmowa z klientem i odgadywanie życzeń, którego podanie do stolika - jest po prostu idealne, wypracowane latami. Często szło to w parze z spraną koszulą, obrusem cerowanym i pranym tysiąc razy. Ale spodnie w kant, ale te gesty, stali klienci, notesik, perfekcyjne wyłapywanie momentu obsługi. Byłam oczarowana. A teraz pokażę Wam jeszcze coś. Bałkany mają bardzo słodkie desery. Ale TO przerosło wszystko, za to dam się pokroić na kawałki albo podpiszę cyrograf.

Tufahija, deser o perskim pochodzeniu, pieczone jabłko, miód i orzechy i specjalna jakaś śmietana

Tak więc w tych knajpkach, gdzie jeszcze nie wtargnęło espresso - mieszka duch Bałkan. Pachnie kafą i smakuje rachatlokum. Zgadzam się z panem G.R., że takie elementy konstruują tożsamość miejsca i jak dla mnie - podnoszą jego atrakcyjność. I z panem Alastairem Bonnetem (książka Poza Mapą, bardzo polecam!), który głosi, że w zalewającym nas globalizmie brakuje nam ziemi, którą można odkrywać i która będzie miała coś, czego nie możemy odnaleźć w codzienności. No własnie, przecież nie jadę na Bałkany, żeby pić espresso... ni włoskie, ni polskie, ni żadne. A. B pisze też, że szukamy w miejscach specyfiki i "inności", żeby choć trochę poczuć się jak odkrywcy nieznanego, poczuć dreszczyk emocji i satysfakcję, że dotarliśmy gdzieś, gdzie jest coś innego. Mam wciąż cichą nadzieję, że spece od marketingu to zrozumieją i takie miejsca nie znikną... Oby... 

A jeśli będziecie kiedyś w Sarajevie, koniecznie idźcie na kawę do Czajdżinicy Džirlo, kilka kroków właściwie od centralnej fontanny Sebilj! I niech was nie odstraszy napis tea-house, hehe, oczywiście pyszny czaj też tam wypijecie. To miejsce z bałkańska duszą i z cudnymi właścicielami Huseinem i Dijaną Džirlo. Tam opowiedzą Wam wszystko o bosanskiej kafie i wypijecie ją np. z tradycyjnym napojem šerbe. Dzięki niej w domu teraz piję sobie kafę po sarajevsku. I cierrrrpię, bo teraz dopiero przeczytałam, że serwują tam salep! No cóż... jest powód więcej, żeby wrócić!


Brak komentarzy: