Co tu znajdziesz

piątek, 15 stycznia 2016

Odium i remedium

Jest taka choroba, na którą wszyscy chorujemy. Ma nieskomplikowaną, niełacińską nazwę, którą wszyscy znamy: Nienawiść (łac. Odium). Ta z dużej litery, poważna, ale też ta mała codzienna, najbardziej znana, stale obserwowana. Choroba ta ma różne postacie i w każdym żywicielu rozwija się inaczej, ma też różne stadia zaawansowania. Jedno jest pewne - rośnie. Mała prowadzi do większej. Dotyka już dzieci. Jest zaraźliwa. Pokazują to różnorakie badania na organizmie społeczeństwa oraz na pojedynczych osobnikach. 

Remedium? Wciąż jest poszukiwane. Ludzie łączą się w grupy wsparcia, próbują różnych leków, żeby ją powstrzymać. Jak każdej infekcji - trochę się jej boimy, trochę nie wiemy co z nią zrobić, trochę nie wiemy jak się zachowywać względem tych, o których wiemy, że na pewno już zachorowali. Wzruszyć ramionami i powiedzieć, że przecież ludzie chorują? Poklepać po plecach i zapytać jak można pomóc, czy lepiej udawać, że nic się nie dzieje złego? Obserwować, czy myśli racjonalnie, czy też żre go cichcem coraz bardziej choróbsko?

Kiedy widzę jej tyle wokół siebie, trochę się boję, czy sama nie jestem nosicielem jej zarodników. Bo niby zwykli ludzie wokół, czasem nieznajomi na ulicy, czasem znajomi jakby nagle zupełnie nieznani - atakują, zarażeni tym wirusem. Napadają słownie, rzucają obelgi. Matki małych uśmiechniętych dzieci nagle szczerzą kły, spokojni panowie z brzuszkiem nieoczekiwanie plują jadem. Spokojni ludzie nagle są w stanie przeobrazić się pod  jej wpływem w kogoś całkiem przeinnego. A potem otrzeć skroplone czoło chusteczką i powiedzieć: to tylko taki wyskok był, może powiedziałem to za mocno. To przecież nic takiego. Boję się chodząc po ulicach...  kiedy ktoś zarażony zaatakuje właśnie mnie? 

Bo na razie ta choroba skupia się na kimś innym, uff. Można odetchnąć z ulgą. Ale czy jest pewność, że już jutro nie wybierze sobie nowej ofiary i będę przemykać ulicami kryjąc się przed nią po bramach, wyciszając odgłos kroków na ulicach i uspokajając tętno.

Niedawno odwiedził mnie kumpel, rozmawiamy o tej nagłej epidemii, niepokoimy się razem przy kawie. Mam kolegę, mówi, który łatwo może się stać obiektem napaści zarażonych nienawiścią, boję się o niego. Boimy się tego rozrostu tkanek nienawiści, prawie jakbyśmy rozmawiali o nadciągającym ataku zombich. Lękamy się razem, chcemy walczyć, chcemy bronić, chcemy się nie zgadzać, chcemy, żeby świat był zdrowy. Ale przecież trudno walczyć z wrogiem o tysiącu twarzy. Niedługo później publikuje on zdjęcie, przy którym pisze: już nie mogę milczeć, nie zgadzam się na to, nie w moim imieniu. Znów mija krótki czas i już. Zakażeni chorobą dopadli osobę, o której rozmawialiśmy. Długo nie trzeba było czekać... niepokój nie maleje co będzie z nami dalej? Z tym wszystkim? W którą to zmierza stronę? To nie wyimaginowany atak zombich, to atak ludzi przeciwko ludziom. 


Zdrowa, jestem zdrowa. Ale czy na pewno? Czy nie noszę w sobie jakichś małych nienawiści? Badam się, szukając oznak choroby. Czy kocham wszystkich wrogów, polityków, wszystkich, na pewno? Albo nauczycielka z fizyki, ależ jej nienawidziliśmy. Nienawidzimy swoimi małymi nienawistkami osób, zjawisk, pogody, pracy, Krystyny Pawłowicz, śląskiej gwary, pisiorów, lewaków. A może każdy z nas ma w sobie te ziarna i kiedy tylko ktoś zacznie je podlewać, wystrzelą do góry? Karmią się strachem, niewiedzą, o, media je dobrze karmią. Karmi je bierność i przyzwolenie, karmi je niestety Internet, który klepie po pleckach i mówi: oł je, stary, tu możesz wszystko, a te brudasy, te szczury, wszy, Ci odmieńcy mogą Ci naskoczyć!

Każda choroba ma swoje remedium. Z każdym zakażeniem można walczyć, pracować, działać, powstrzymywać. Według mnie jest to konieczne. Przemocy i nienawiści musimy przeciwstawić się wszyscy, uczestnicy, ofiary, świadkowie. Jestem dumna z tego, że mogłam się znaleźć w grupie fajnych ludzi, którzy realizują teraz właśnie doskonałe akcje, syropy na naszą zarazę. (http://uprzedzuprzedzenia.org/wybralismy-zwycieskie-start-upy/). Tylko dręczy mnie pytanie - jak dotrzeć z lekiem, do tych najbardziej zarażonych? Jak znaleźć łom, który otworzy najbardziej zamknięte serca? Czy zmiękczać je powoli i ostrożnie wacikiem nasączonym uśmiechem, czy wręcz przeciwnie, walczyć ich bronią i krzyżować ostrza?

Nie myślcie, że nie mam swoich lęków. Boję się każdej eskalacji przemocy i nienawiści. Ale tak, o wiele bardziej przerażają mnie te rosnące zjawiska w naszym społeczeństwie, niż "zewnętrzne czynniki" którymi mnie straszą "życzliwi". Straszą, żeby karmić mój strach, żeby dać siłę swojemu, widząc mój lęk. Dużo bardziej boję się napaści ze strony ludzi, z którymi mówię tym samym językiem, którzy są z tej samej kultury, są w moim sąsiedztwie - mimo że rozumieją, wydają się tacy "normalni", łatwo mogą mnie lub kogoś innego skrzywdzić. Choroba wygra, weźmie górę. Jest w tym porównaniu jedno błędne złudzenie, "Choroba" - przychodzi do nas z zewnątrz, nie mamy na to wpływu, jesteśmy bezradni. W tym wypadku - to nie jest prawda. Mamy na tę chorobę ogromny wpływ, na swój przypadek, na tych, z którymi się spotykamy. 

Odbyły się już dwa spotkania w projekcie GOŚCinność. Jedno w Gliwicach, jedno w Katowicach, poznałam wspaniałych ludzi, posłuchałam wielu mądrych wypowiedzi. Rozmawialiśmy, roztrząsaliśmy, próbowaliśmy się wspólnie zastanowić: czy potrzebna jest nasza reakcja? I jeśli tak, to jaka? Gdzie jest granica, której przekroczyć nie możemy? Dzięki Maciejowi Jansonowi wiem, jak ta granica się nazywa. Nazywa się: Godność. Moja i Twoja. Dowolne jej przekroczenie będzie skutkowało tylko dalszymi przekroczeniami i to coraz w inne kierunki. Również w mój. Bo jeżeli ja splunę na czyjąś godność, co powstrzyma kogoś przed spluwaniem na moją? Dlatego NIE MA we mnie zgody. NA przesuwanie tej granicy. Na nazywanie LUDZI dowolnych ludzi, każdego człowieka z osobna i wszystkim razem - bydłem, zarazą, szczurami. Bardzo mnie to dziwi, kiedy jedna osoba w przeciągu godziny potrafi utyskiwać na to, jak źle nas traktują za granicą, a potem powiedzieć: ale niech tu tylko do nas przyjadą, już ja im pokażę! Choć niedawno mi tłumaczono, że osoba znająca rolę ofiary - będzie chciała osiągnąć pozycję wyższą, którą też dobrze zna. Pozycję kata. I tak mnie to dziwi. Bezrefleksyjność. 

Rozmowa, poznanie, edukacja i też - pozytywne nastawienie do świata - to są leki, których nam potrzeba. Wszystkim. Nam tutaj, między sobą, na co dzień. Tym, którzy przychodzą, tym którzy stoją na progu, tym, którzy są z innej kultury, wiary, pochodzenia. Ale też tym którzy czekają w swoich domach i nie wiedzą, co będzie dalej, którzy ze strachu są w stanie zaatakować, w obronie przed kimś, kto nie atakuje. Albo niestety - z głupoty i nierozładowanej agresji, bo inaczej nie umiem tego nazwać. Nidalu i wszyscy inni, którzy już ucierpieli - strasznie mi przykro i wstyd, za tych z naszej kultury, która ponoć jest taka "wyższa", "czysta" i "wyjątkowa". Niestety nie bardziej rozumna i rozumiejąca. Nie - empatyczna. 

Nie w moim imieniu. 
Remedium wciąż jest poszukiwane. 
Głosem jednego ze start-upów proponuję taki lek. Przyjmować jak najczęściej, codziennie, w dowolnej postaci. Dobre słowo.  

1 komentarz:

Unknown pisze...

Kochana! Mam te same lęki, jestem przerażona tym co się dzieje. Martwię się każdego dnia, że nas zaleje nienawiść po samo niebo...czasem bym chciała żeby Ocean spłukał nas wszystkich z powierzchni ziemi. Dziękuję Ci za ten piękny tekst!