Pierwsza domaczna kafa smakuje wybornie. Wieczorem docieramy do Belgradu i zaczynają się przygody. Jest ciepło, przyjaźnie i pięknie, i jakoś tak... Słowiańsko. Często ratuje nas Polski i podobne wyrazy. Belgrad zwiedzamy niezwyczajnie, na rowerach, z pełną energii Milićą i Brankiem, to był szalony dzięń. Zakończył się siedzeniem w kuchni w suterenie z akordeonem i śpiewaniem przez pół nocy, z najlepszymi hostami świata! I długimi pożegnaniami, są na świecie dobre spotkania i niezwykli ludzie. Opowiem Wam o szalonym Belgradzie później, teraz właśnie siedzę w Guczy na festiwalu bałkańskiej muzyki, z każdej strony słychać trąbki, a zwłaszcza EVozore, Evozore, milion razy! Gucza jest w środku gór i jechałyśmy tu z Belgradu pół nocy serpentynami. Dzięki temu obejrzałyśmy wschód słonca nad pustą jeszcze Guczą, teraz już tętni muzyką, moczymy nogi w rzece, słuchamy trąbek i poznajemy piwo stari dobri jelen. To się nazywa wakacje!!! Może dość ogólny skrót... Ale wifi tu nieczęsto. O przygodach opowiem później!
1 komentarz:
Czytam, zachwycam się..., gdzie to dziewczyno nie byłaś, ech:)
Prześlij komentarz