Mam mieszane uczucia co do tej książki. Po pierwsze dlatego, że jest czytadłem. To znaczy, że przelatuję przez tą książkę jak struś pędziwiatr - a ona przeze mnie. Nie zatrzymując się. Kłamcy Ćwieka też szybko się czytali - a jednak jakoś w Kłamcach była inna świeżość pomysłu i to coś, co zostało na dłużej. Trzeba przyznać, że winą tego jest też druk to znaczy litery dla słabo i niedowidzących. To nie źle, często marudzę, że w książce druk jest za mały albo za ścisły. Tu z pewnością nie jest. Aż za bardzo.
Najpierw miałam wrażenie jakiejś wtórności pomysłu chłopców. Oczywiście zawinił tu Neil Gaiman i jego Amerykańscy Bogowie. Tak więc skrzyżowanie motywów - bogowie (w tym wypadku postacie z bajek) szlajają nam się po supermarketach. Po drugie - lunapark, po trzecie - "skrót". Motywy bardzo zbieżne. Może też stąd to uczucie wtórności... może. W sumie Kłamcy byli dokładnie o tym samym, a jednak wydają mi się jedyni w swoim rodzaju... może po prostu panowie obaj wzięli sobie na warsztat tą tematykę, a Ćwiek ma tego pecha, że Gaiman był pierwszy w moich rękach. Ups. Albo ten temat po prostu jest teraz na topie, przekuwanie starych motywów mitologicznych i baśniowych na nowe opowieści (Grimms, Once upon a time, Neil G., Jakub Ć...)... albo w moim topie, też może tak być.
Nie mogę jednak odmówić autorowi dobrych pomysłów - kilka scen wzbudziło naprawdę mój uśmieszek, zwłaszcza niemiecka pielgrzymka zombich, pioseneczki księdzunia (hehehe!) i bardzo dobry moment zabłądzenia sami-wiecie-gdzie. Muszę też się przyznać, że jestem pod urokiem Dzwoneczka, główna postać bardzo udana. Trzeba to powiedzieć - Ćwiek dobrze buduje postacie. Motocyklowy gang "niemalże dorosłych" składa się z naprawdę barwnych postaci i ciekawego niegrzecznego klimatu. No dobra, wchodzę w to. Fajne to czytadło. Chociaż na następną część nie czekam z utęsknieniem.
Na koniec jedno błaganie do niebios... i wołanie o pomstę. NIEBIOSA! ZMIEŃCIE GRAFIKA! Bo jak widzę te rysunki to - określę to dosadnie, aby oddać ogrom uczucia - żal dupę ściska... Są koszmarne, ołówkiem na lekcji żłobione. Pliiiiiz.
I jeszcze jedna uwaga na koniec, ale nie do fabuły - do posłowia. Dobre historie opowiadają się same. To, że autor zainspirował się bajką o Piotrusiu P. - drogi autorze, naprawdę?? Demyt, nigdy bym na to nie wpadła. Po co to pisać? Megalomańskie. I jeszcze opis na okładce (tutaj nie obwiniam już autora). Bardzo lubię tą obecną modę, na: jedyne, największe, najbardziej, najlepszy, najpopularniejszy... cóż. Popularny to już za mało. Trzeba być naj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz