Co tu znajdziesz

czwartek, 24 kwietnia 2014

Gdzie te listy, gdzie Ci faceci

9. Żony polarników. Siedem niezwykłych historii. Kari Herbert

Długo się przegryzałam przez tą książkę, bo nie jest to łatwa i przyjemna lektura. Do tego ja lubię od razu poklikać, pooglądać twarze, o których czytam, zdjęcia z wypraw, wiedzieć jak najwięcej o tym, którędy dokładnie przebiega North-West passage, które odkrywali z takim trudem i gdzie zimował Franklin u Beauforta Wrót. Minus - autorka mocno skacze w czasie i często musiałam umiejscawiać sobie te historie w realiach, gdyż rozpiętość pomiędzy Eleanor Franklin (1795 - 1825) a matką autorki Marie Herbert (czasy współczesne) była bardzo duża. Polecam podejrzeć rodzinę Kari Herbert (to oni na zdjęciu powyżej) http://wallyherbert.com/portfolios/photos/Trudno mi uwierzyć po tej lekturze, że opisane kobiety są tak nieznacznie zapisane w historii, ale tak, to prawda, popytajcie św.googla o Jo Peary, Evę Nansen, Eleanor Anne Franklin, wreszcie o Marie Herbert. Niewiele wie. I tutaj chapeaux bas dla córki Herbertów, za szperactwo w kobiecych losach i ich znaczeniach. 

Wolno mi szło, bo cholernie trudne były miłości i związki żon polarników. Trudne dla tych nielicznych kobiet, które razem z mężem odkrywcą wyruszyły na wyprawę. Trudne też dla tych, które popłynęły na własną rękę - bo były wyklęte i uznane za rozpustne wariatki w tamtych czasach. Ale najtrudniejsze dla tych, które zostały, czekały, słały listy, wychowywały dzieci, załatwiały sponsorów, bywały na balach i czekały, czekały, czekały. Na początku byłam zła, że takie te relacje są wybielone. Każda żona najwierniejsza, każdy maż najbardziej wyczekany, wspierany, wspierający, tęskniący, bohaterski. No właśnie, aż do mnie dotarło, że to jest opowieść nie o ludziach, ale o bohaterach. I tak, byli bohaterami - i wtedy, gdy tłumy wiwatowały na pożegnanie i powrót i nawet teraz, mogą tak istnieć. Tak więc po kilku rozdziałach przestałam się wściekać na córkę polarnika za styl pisania tej opowieści i przyjęłam, że to mit heroiczny. I naprawdę ich wszystkich podziwiam. A potem zaczęłam wzdychać i myśleć sobie - no gdzie Ci faceci! Gdzie te czasy, kiedy mężczyzna niestrudzenie zabiegał o kobietę pół, a nawet półtora roku! (Tak tak, dusza romantyczki... bleh, fuj, wiem wiem...) Zapraszał, zabierał, zabawiał, udowadniał. Rwał włosy z głowy, padał na kolana, zapewniał, że kocha. Czy nasz świat nie biegnie dziś za szybko? Jakbym odrzucała dziś czyjeś awanse nie przez miesiąc nawet, a przez tydzień, to by wstał, otrzepał pyłek zauroczenia i poszedł w stronę... następnej. A może jesteśmy zbyt chętne i dostępne? 24h pod smsem, fejsem, telefonem, pociagiem, zawsze można się skomunikować i przedyskutować wszystko, nawrzucać sobie, pogadać o wszystkim. Czy to ułatwia czy to utrudnia komunikację, czy mamy czas na tęsknotę? No i znów przywołuję się do porządku - pamiętać, że to opowieść heroiczna o bohaterach. Pamiętać...
A no właśnie komunikacja. Listy. To jest to, co nadało tej bohaterskiej opowieści rys prawdziwości. Cytaty z listów. Pisały listy, przepisywały w iluś egzemplarzach i słały je statkami. Za ileś miesięcy może któryś odnalazł adresata. Docierał list o narodzinach, a dziecko mogło już nie żyć. Pisali o uczuciach. Te ich zapisane świstki urzekły mnie najbardziej w tej opowieści. Pisali, że tęsknią, pisali że już nigdy więcej nie opuszczą, że ich istnienie trzyma ich przy życiu. Tej formy zazdroszczę. Zazdroszczę papieru, wyczekanego, wytęsknionego, w którym szukało się nuty zapachu domu. I w książce te dzienniki i listy są prawdziwe. Na zdjęciu Kathleen Scott i Capitan Scott, i jego list pożegnalny pisany przed śmiercią "do mojej wdowy", kiedy leżał w zamarzającym namiocie, pośród burzy śnieżnej, swojej ostatniej, wokół mając towarzyszy, którzy już zasnęli na wieki zimowym snem północy. Mimo to (a może właśnie dlatego?) dumna żona nakazała wygrawerować na swoim nagrobku: "No happier woman ever lived'. I niech to będzie świadectwo tamtego czasu, romantycznych dusz i ich odwagi, i tej silnej, kobiecej woli życia.

No happier woman ever lived. Lady Kathleen Scott

niedziela, 20 kwietnia 2014

Allieluj!

Jakie to miłe, kiedy wszyscy chrześcijanie świętują razem! Czyli że te wszystkie spory o datę Wielkanocy, rosnące ponad wiarę w tego samego, jedynego, możnaby było sobie już odpuścić...? Lata, wieki całe sporów... Alleluja wszyscy śpiewają dziś tak samo! Christos woskries! Dźwięczą mi w głowie dzwony z Supraskiej dzwonnicy, na której Ojciec Sawa ogłaszał radość ze zwycięstwa życia nad śmiercią (w środku nocy, budząc pół monasteru, jeśli nie cały).  




A dziś mały relaks i mój Tato, przy którym mam takie MAŁE dłonie...! Ale widać, że nasze wspólne! 

sobota, 19 kwietnia 2014

Świętowanie maszerowanie

W "Afonii i pszczołach" powiedziano, że problemy można wymaszerować, wychodzić. Wielokrotnie stosowałam, sprawdza się niezawodnie. Natłok i kołowrót myśli można zamaszerować. Ale można też najpierw zrobić z niego sernik, zapominając oczywiście, że kiwi doskonale zapobiega ścinaniu galaretek. Pyszny sernik, dodam, doskonały na nocne obżarstwo i na przekąski na trasie. Można też natłok wydrzemać drzemkami i przestawianiem budzika, i muzyczką go zasłuchać. No i wracając do sedna - można wychodzić, niezależnie od pogody, nawet jeśli miało być słońce (gdzieś na pewno było). Więc dziś wychodziłyśmy, poszlajałyśmy się, podrzemałyśmy cudownie pod drzewem, póki nie obudził nas deszcz, podeptałyśmy drogę aż do bólu stópek i rozruszania zakwasów. Dawno nie spałam na świeżym powietrzu, przypomniało mi się, jakie to fajne! Myśli ogarnięte, zdystansowane, powkładane do szuflad, obejrzane z każdej strony, strzepnięte i wywietrzone na ciepłym wietrze. Siła Sióstr. Bo przecież patrzeć na wszystko trzeba pozytywnie i wyciągać pozytyw z wszystkiego, co przychodzi. Również tego co przychodzi znienacka i już siedzi u Ciebie, i pije kawę, jakby to robiło od zawsze. 
No i z zasłyszanych wynurzeń pociągowych: "Ziuteczku...głowa do góry...święta są..." Tak... wczoraj był zdecydowanie DOBRY dzień, a dziś były prawdziwe świąteczne święta. In the middle of nowhere.
Wesołe święta sponsoruje latająca wiewiórka!

czwartek, 17 kwietnia 2014

Kwiecień








Krew na księżycu.
Zimny kwiecień. Pełnia.


Luna de la Sangre
somewhere in Latinoamerica

piątek, 11 kwietnia 2014

Mini-lopapeysa

I jak tu znów nie wierzyć w znaki? Parostatek zrobił warsztaty z cudną Ewą D. i jej  MINI Islandią (a także w bardzo miłym towarzystwie Manueli z handimania, która robiła późnijesze warsztaty włóczkowe)! Czyż mogło mnie tam nie być? Moje pierwsze spotkanie z islandzką owcą wypadło pozytywnie, za druty na kablu powinni dostać nobla i podobno nawet nie poszło nam tak źle! HA! Teraz jestem dumną właścicielką mitenek (nie anagramować, co nieustająco robię) z islandzkiej owcy i jeszcze kilku puchatych kłębuszków Alafosslopi. I jeszcze marzenia o własnej całej Lopapeysa czyli tradycyjnym islandzkim swetrze robionym ręcznie z lopi - wełny ichniej owcy. Wełna ta ma niesamowite właściwości, a z ciekawostek dodam, że traktuje się ją jak włos - pierze w szamponie i odżywce do włosów! Ha! To była naprawdę przemiła sobota, dżenderowo dziergał ze mną Wujek Domel (a teraz robi tymi fotkami furrorę na fejsiku, pamiętajcie, dziewiarze mają powodzenie! Knitting is sexy!). Oczywiście, baliśmy się, że pikieta antyżęderowa (akurat była w Cieszynie) wpadnie i zrobi mu kuku za niemęskie dzierganie hehe. No i opowieści o Islandii i kolejne znaki na niebie i ziemi wskazujące TEN kierunek! Mitenki są dwie różne, bo każda dziergana przez kogoś innego, jakoś nie płaczę, że Wujkowi wyszła jego za wąska... przygarnęłam hehe. I z dumą noszę owcę. Paw z owcą. A miny na zdjęciach (by Ania Pillar. i Parostatek) już nie takie harde... ale...  bezcenne...! 




TADAAAAM! 

środa, 9 kwietnia 2014

AŁ IT Trip


Napiszę krótko, a treściwie. Internet wszystko łyknie, nawet internetowe wyznania uczuć: 
Agni, ajlowju!!! 
Piękne! 

niedziela, 6 kwietnia 2014

Kulturołamacze ukraińskie


Wieczór tak fajny jak szerokość naszych uśmiechów! 


Śpiewaliśmy dla i z Ukrainą! Szczo my wszyscy z kozackoho rodu! 

czwartek, 3 kwietnia 2014

Bjeurk


Na języku islandzkim można sobie język zwinąć w rurkę. Nie połamać - bo jest miękki. A wiecie, że Björk [brzoza] (Guðmundsdóttir) się nie mówi Bjork? Tylko Bjeurk. I co ciekawe, to o z kropkami jest... spółgłoską? Hm. ö - wymowa zbliżona między 'u' a 'e' (usta jak do 'u' albo ‘o’ a wymawiamy 'e'). I wszystko jasne. No i tak, uwielbiam to ich atczestwo w nazwiskach. Mmmm. 


prawidłowa wymowa imienia wokalistki tutaj - polecam!

Wystarczy poszukać islandzkiej wymowy, żeby się przekonać, jaki mamy prosty język (prosty w sensie czytany niemalże identyczny z pisanym). Są też tacy, którzy to, co rodzi im się w gardle i na języku ujmują nieco ładniej... stąd obok wiersz, o języku islandzkim.

Podczytuję, staram się coś pojąć więcej. I tak, coś mi się rozjaśnia, czegoś się uczę. Pamiętacie, jak pisałam, że na Islandii nie ma drzew? Otóż były. One tam były. Dlaczego nie ma? No cóż... Działalność człowieka. Smutne. A myślałam że ona naturalnie taka dziwoka.

6. Kraina Zimnolubów, Skandynawia dla początkujących. (Tilmann Bünz) - nadal mnie zastanawiają warunki, w jakich jest w stanie żyć - i to nieźle żyć - człowiek, jesteśmy niesamowici jako gatunek. A dowodem na to są m.in. obowiązkowa nauka wpadania pod lód w szkołach szwedzkich, norweski chór męski z Berlevåg albo ludzie dowożący codziennie dzieci do szkoły dwoma łodziami (z przesiadką), na pobliską wyspę, na archipelagu sztokholmskim. Respect.

7. Islandia, Poradnik Ksenofoba (z 1998 roku, mam cichą nadzieję, że trochę się tam pozmieniało...na lepsze rzecz jasna). Popełnił to cudo Pan Richard Sale, może nie chwała mu za to, ale uśmiałam się parę razy porządnie. Najbardziej z opowieści o narodowym hysiu na punkcie sagi o Njalu, którą podobno recytują w środku nocy na wyrywki.

8. Hilda i Troll (Luke Pearson), świetny komiks. Po lekturze poprzednich pozycji przestałam się dziwić, dlaczego Hilda i Mama nie wyganiają z domu dziwnego stworka, uzasadniając, że przynosi im przecież drewno. I wszystko jasne. http://www.komiks.gildia.pl/komiksy/hilda/1

środa, 2 kwietnia 2014

Notatnik wariatki


Błysk. Ktoś stuka obcasami w długich korytarzach. Uśmiechy, talerzyki, kolejne czernie kaw. Błysk. Rozmowa na której nie umiem się skupić, udaję, że nie czuję spojrzenia. Błysk. Żałuję znów, że nie palę papierosa. Błysk. Chwila szaleństwa galanteryjnego w białych ręcznikach, śmiech. Błysk. Naciągam rajstopy na wilgotną jeszcze skórę. Nieprzyjemnie. Poprawiam włosy i rozmazany cień. Błysk. Leżę zmęczona na żółtym śpiworze i majtam stopami bez obcasów. Błysk. Ktoś na parkiecie wygina mnie do tyłu tak, że dotykam czubkiem głowy podłogi. Błysk. Na szpilkach można doskonale balansować, podziwiam tą zdolność. Błysk. Ktoś śpiewając głosem trzech tenorów przykleja się do małej szybki w saunie. Umieram ze śmiechu. Błysk. Miękki biały ręcznik. Odgłos lejącej się wody w nocnej ciszy. Błysk. Leżę na łóżku na skos. Błysk. Leżę na łóżku w poprzek, dotykam stopą gładkiej ściany w zielone pasy. Błysk. Ptaki śpiewają zbyt głośno. Poranne rozmowy, jak to jest być sobą? Błysk. Samochód połyka drogę, pobiegłabym za najdalszy horyzont. Błysk. Szukanie miejsca, którego nie ma, peronu 2 i 3/4. Liczenie numerów domów i badanie podwórek. Przecież musi gdzieś być. Błysk. Zgrzyt klucza w zamku, spokojny oddech. Błysk. Drzemka popołudniowa. Ciepło, cudnie ciepło. Tulipany o żółtych sercach. Błysk. Wchodzimy przez furtkę do domu dudniącego muzyką. Twarze, włosy, muzyka. Błysk. Dance dance dance. Błysk. Stoisz pod ścianą i wiem że przez chwilę patrzysz. Błysk. Keep the distance. Igiełki słów, które topnieją szybko jak płatki śniegu i nie zostaje nawet ślad. Błysk. Does it hurt? Does it hurt? Uśmiecham się i wypijam toasty. Błysk. Dance dance dance, trans. Błysk. Miękka szara bluza, na której zostawiam swój cień do powiek, niezauważenie. Błysk. Otwieram oczy, jest piąta rano, na parkiecie tańczą ostatni w transie, bit nie wdziera się w sen, cichnie. Tylko w mojej głowie. Błysk. Otwieram oczy i w pulsującym rytmie muzyki zastanawiam się czy to noc czy dzień. Błysk. Ciepłe poranne światło na twarzy, herbata w kuchni. Uśmiechy oczu i miny. Błysk. Wychodzimy w zimny poranek, idziemy przez las, wszędzie jest zielono, oddycham głęboko i czuję, że budzę się razem ze słońcem. Błysk. Otwieram oczy na ławce w parku, zasnęłyśmy obie. Jest ciepło i powietrze pachnie wiosną. Szum miasta w tle. Błysk. Wsiadam do autobusu. Błysk. Wbiegam do nie swojej łazienki i wkładam głowę pod kran. Staram się nie myśleć o tym, od jakiego czasu mam na sobie tą samą kreację. Nieważne. Błysk. Samochód połyka drogę. Biegnę za najdalszy horyzont. Błysk. Leżę w krótkim rękawku na trawie nad Wisłą. Czuję pod sobą ziemię. Pies ma miękkie futro i ktoś trzy razy pyta mnie czy chcę kawy, zanim to do mnie dotrze. Uśmiecham się i razi mnie słońce. Błysk. Przechodzę w kolorowym tłumie dobrze mi znanym brukiem ulic, lody topią się szybko. Błysk. Odczarowuję ulicę na której uciekłam, nawet kurtkę mam tą samą co wtedy. Nie jestem sama, teraz jest bezpiecznie. Błysk. Zasypiam w samochodzie. From Kraków to the moon. Błysk Piję wieczorną kawę, pierwszą tego dnia i chyba dlatego tak mocną. Słońce jest coraz niżej. Błysk. Come on and rest your head And I’ll protect you You’ve been running too far Strullin’ for fear You’ve gotta stop sometime soon You’ve been running up hills and running too slow I just keep on running, keep on running Look what you find, look what you find... Błysk. Słucham muzyki, myślę, moje ramiona tańczą, palce na klawiaturze resztką sił. Słowa. Dymki słów. Błysk. Uciekam w sen. Mimo wszytko Thank God I'm alive! Zaraz północ. Nie jestem z kamienia.