Co tu znajdziesz

czwartek, 27 września 2012

Banżury

Tak się niezwykle stało, że się spotkało... pięciu kobitkom.
Każda była z innej bajki, miała swoje pomysły i swój temperament - ale miały wspólny cel!
Poznać tajniki języka francuskiego!!!
Dwa razy w tygodniu przeżywały półtoragodzinne sesje terapii śmiechem. Bo szybko się okazało, że zmuszanie szarych komórek mózgowych nie jest wcale takie proste, za to dobrze robi doprawienie tych działań szczyptą humoru, odrobiną autoironii i sosem z głupawki! Tak więc wysilałyśmy mózgi i śpiewałyśmy piosenki tak, że aż ściany drżały! No i próbowałyśmy nieustająco wyjść z poziomu A-1 na A0 lub chociaż A1/2, ewentualnie BRh+. 


Od czasu tamtych spotkań już trochę wody upłynęło, ale francuski łączy ludzi - nadal istnieje silna ekipa pod wezwaniem BANŻUR! Choć kolory włosów się trochę pozmieniały i losy każdej z nas również, nadal łączy nas zawołanie aux armes les citoyennes oraz niechęć do odmiany czasownika sortir. Nie mogę nie napisać o nich, w szufladce, w której zbierani są Cudni Ludzie! 

A zatem po kolei, do tablicy! Alors, Madame Ania W-F!

Szeroki uśmiech, najbardziej blondynkowy z blondów, niemalże skandynawski - oto nasza Pani! Belżanko-Warszawianka, która dostała Fijołka i tym sposobem znalazła się na Śląsku :-) Ogromne serce i zapał do pracy! Ktoś kto umie nasze oporne umysły zmusić do pracy i opanować naszą paplaninę. I jeszcze - nauczyć nas czegokolwiek w tym pięknym, ale jakże ekhm szalonym języku! Fascynatka swojej pracy, która w ramach hobby wymyśla dla nas gry i zadania na lekcje. Niewyczerpane źródło cierpliwości i delikatna romantyczna dusza. Lubi mieć coś różowego! Występuje w tandemie z Jurkiem Bzdurkiem, mistrzem ogłoszeń samochodowych i wiernym fanem Łady :-) 




Ewa Luz Maria, mistrzyni ciętej riposty
i najlepsza księgowa w Galaktyce!
No i co tu kryć - najlepszy język francuski wśród banżurów (nie licząc Ani). Nasz DELFin francuskiego i rekin księgowości. A także mistrzyni metamorfozy - co zresztą widać na zdjęciach! :-) Pomimo pozornego zniechęcenia życiem - szelma i łobuz. 


Pomysłowa, szalona Dagmarra!
Sercem (i węzłem) oraz pasją związana z Francją. Razem z Pierrem próbuje tchnąć francuskiego ducha w Gliwice i tworzy swoje miejsce na ziemi. Dzielnie pomaga im w tym siurek Filip, owoc miłości polsko-francuskiej. Chodząca encyklopedia kulinarna zdrowej żywności oraz eko i zdrowego stylu bycia! Sto pomysłów na minutę i radość życia - to właśnie Dagi! A do tego lubi ubierać piękne kolory, które poprawiają wszystkim nastrój!





LaBasia! Jest jedno la soleil i jedna la Basia! :-) Wulkan energii i optymizmu przyodziany w elegancję-francję i zawsze gustowną biżuterię! Pani inżynier, która potrafi wziąć życie za rogi i zmienić wszystko, aby realizować pewną większą misję! Uśmiech od ucha do ucha z którym podbija świat, włos na sztorc i plecak pełen wiary! Charyzmat językowy, który jakoś na francuskim pozostawał jeszcze w uśpieniu - w słowiańskich krajach objawił się z całą mocą! Najlepsza pieczycielka ciasta z galaretką obok!



I jeszcze kilka impresji francuskich i okołofrancuskich: 

Zgadnij kto to! ;-) Dawno dawno temu... jeszcze z Olą!
A tutaj francuski i nasze bardzo rozumiejące miny! 
Relaksik... i zennnn...
Sesja banżurowa:  
 I spotkania w dobrym gronie!
  Oby czas i odległość nigdy nie miała znaczenia Kochane! BANŻUR! 
je veux chanter pour Vous! :-) 

A jak się taki robi?

A jak się taki robi? 
To pytanie padało tak często, że już o tym kilka razy myślałam. Ale do zrobienia krótkiego kursu pokazowego zmobilizował mnie ostatecznie Pan Barman z Dobrej Karmy, który bardzo chciał wiedzieć jak to się robi taki portfelik, no i robiliśmy szybki kurs w 5 min - składania kartonika z soku pomarańczowego :-) Zarażony portfelami!

Jako że dobrym pomysłem należy się dzielić - portfelik krok po kroku. Zapraszam, zachęcam! 

Na dobry początek wybieramy karton z którego chcemy mieć portfel. Sok, mleko itp. Ważne, żeby nie był zbyt sztywny, ponieważ źle się takie składa. Następnie wypijamy z niego zawartość, rozrywamy mu "dupcię" , przepłukujemy i zostawiamy do obeschnięcia. Potrzebne nam będą oprócz kartonu nożyczki. Dobrze jest, jeżeli "korek" jest z boku pudełka, a nie z góry.

Suchy kartonik rozplaszczamy tak jak na pierwszym zdjęciu. Mocno dociskamy miejsca zgięć. Potem obcinamy z dołu i z góry. 
Później musimy jeszcze dwa razy zgiąć karton - tak jak na kolejnych zdjęciach. Tak żeby na każdym boku nasz kartonik miał 3 symetryczne zgięcia (foto 4). Jakby to wyjaśnić... jakby ten bok kartonika, który już mamy, jeszcze dwa razy na pół... czy to coś wyjaśnia? ;-) 
Cała historia ze zginaniem prowadzi do tego, żeby powstała nam na bokach taka oto harmonijka: 
Najtrudniejsze już za nami! 
A teraz kartonik wygląda po zginaniu tak jak na poniższym zdjęciu. 
Teraz zginamy go na taką wysokość, jaki duży chcemy mieć portfelik 
Uzyskujemy dwa zgięcia tak jak poniżej. Nożyczki w dłoń i robimy nacięcie do linii drugiego zgięcia
Wykorzystujemy nacięcie do zrobienia środeczka i klapki. Zginamy z powrotem według głównych zgięć i...
I już prawie gotowe :-) Jak widać jedno skrzydło kartonika wchodzi do środka stając się środkiem ładnie przylegającym (można trochę dociąć jeśli się nie mieści) a druga strona będzie naszą klapką. 
Teraz już tylko zaginamy klapkę. Mocno dociskamy w miejscu korka - żeby na wewnętrznej stronie zrobiło nam się odbicie, dzięki któremu dokładnie wiadomo gdzie ma być dziurka. 
i.... TADAM! Oto on :-)  


Jakby coś było dla Was niejasne - piszcie! Chętnie poprawię lub wyjaśnię. 
Smacznych soków, ładnych portfelików! Uważajcie, żeby ktoś Wam nie wyrzucił tego "śmiecia". No i jak się zniszczy - łatwo zrobić nowy! Albo zmienić dizajn... ;-) Powodzenia! 

Dla ciekawych różnych sposobów - tutaj link do kursu robienia portfelików zupełnie innym sposobem! 

czwartek, 20 września 2012

Jak z Bajki




Jeżeli aparatem można uchwycić rąbek duszy
(nie mówiąc o tym, że można ją skraść),

to ta dusza jest bardzo kolorowa i radosna :-)

Z szczyptą melancholii dodaną do kawy,
którą później uwalnia w pociągnięciach smyczka.
I z nutą wariacji nawijaną na palce i druty!

Lubię spotkania z pozytywnymi duszyczkami, o tak!
Kolorowa Dusza Czarli Bajki jak z bajki.
Tutaj miejsce spotkania - taras na Maciejowej z widokiem na Tatry - Rabkon 2012.

Na skraju lata

     Nie lubię żegnać się z latem :-/ Lato z ptakami odchodzi, wiatr skręca liście w warkocze... 
Uwielbiam ciepło i zieleń. A jednak jesieni nie mogę odmówić piękna... kolory jesieni to moje ukochane. Brązowa, lśniąca skórka kasztana, któremu nie mogę się oprzeć, kiedy go spotkam na drodze... żółty ugier traw, rudości liści, czerwień jarzębiny. Jesień ma najpiękniejszą paletę barw. 
Tymczasem w Beskidzie do lotu już się pręży wrzesień... żegnam powoli lato. Schowałam zielony płaszcz, wyjęłam brązowy sztruks i rudą wełnę, która otuli mnie lepiej w mroźne poranki. Będę tęsknić za latem aż do wiosny! Ale... przychodź jesieni, jestem już gotowa na to, co masz w koszyku! 

    Końcówka lata spędzona u Łucji Lucyny, Cudnego Człowieka spotkanego przypadkiem i znienacka kiedyś w drodze :-) Na zdjęciach jej Gieroj tarmosi kość w ogrodzie, który powoli wraz z rumieńcami dyni staje się jesienny. Co to za cudowność móc po prostu wyjść do ogrodu i nazbierać pełen kosz winogron, potrząsnąć drzewem wywołując deszcz brzoskwini! Ogród obfitości :-) I wielkie podziękowania dla radosnej opiekunki ogrodu za kosz smakołyków, o smaku końca lata! 

wtorek, 18 września 2012

Sigur Sacrum

W sobotę spadły nam z nieba bilety na - jak się okazało - cudny koncert Meli Koteluk, snujący się tam gdzie miał się snuć, to znów energetyczny tak, że przestrzeń gęstniała od energii przytupujących to taktu stóp. Nieczęsto taka polska wokalistka się zdarza, z piękną barwą i dobrym tekstem! Magicznie! 
Gdyby można było szybciej odnajdywać
widzieć trochę więcej słyszeć wszystkie dźwięki
Czy ulotność chwili lepiej znosić byłoby niz dziś...
Nie wolno Ci się bać, wszystko ma swój czas
Działać bez działania żyć bez przymuszania
dawać, otrzymywać, nie wyrywać chwilom
Przemijanie w zgodzie uratuje mnie... dziś wiem


A następnie niedziela... i miękkie tony wokalu Sigur Rosa, jedyne w swoim rodzaju i brzmieniu. Aż włosy stawały dęba! Wulkan energii. Jeżeli urodziłby się wcześniej komponowałby monumentalne symfonie na kilka orkiestr i chórów. A może to kolejne wcielenie, któregoś z takich właśnie kompozytorów? 
Nieziemski koncert. Nieziemskie dźwięki. Warto było wszystkie perypetie przejść, by tam się znaleźć! Miękkość jego głosu wywołuje u mnie obrazy mglistych pejzaży... lasów pełnych cicho stąpających trolli. Islandii-z-mojej-wyobraźni. Mimo pozornej łagodności ogromna ukryta energia. 
I to w jakim dobrym towarzystwie! :-)
Magia dźwięków Sigura:

Kawa ja i czas

W piątek dostałam leciutką burę od Mortishii, że na blogu mało się pojawia i nieregularnie.
Nieregularnie to fakt - pstrokate mam również podejście do czasu, który ostatnio mi się bardzo wymyka.
Jest w tej burze za to pozytywna wiadomość - jednak jakiś-ktoś tu zagląda! :-)

Dlatego też z radości i z bury zamieszczę swoją wczorajszą chwilę relaksu, która niespodziewanie mi się w kołowrocie zdarzeń przytrafiła - w Dobrej Karmie, cudnym miejscu wolnym od zgiełku, a zwłaszcza 15 min przed otwarciem (tu podziękowania dla Martyny Dobrokarmowej za uchylenie mi drzwiczek prowadzących do tej właśnie godziny).


   Ta chwila z parującą kawą według pięciu przemian to prezent od czasu, nagle wyrwany z kolejnego już tygodnia w pędzie. Wreszcie nigdzie nie biegnę, nawet słowa mogę pisać niespiesznie. Żaden pociąg mi w tej chwili nie ucieka ostatnimi minutami, nie myślę o odpisywaniu, oddzwanianiu, pisaniu e-wieści. Nie myślę jeszcze o jutrze, kiedy otworzę drzwi biura i natłok spraw przygarbi mnie nad biurkiem. Bez-myślę.
    Kawa ja i czas, i książka, w której każde słowo tak dobrze wywarzone, przemyślane. Takie książki czyta się powoli, smakując każde zdanie.
    Rozgryzam na języku razem z przyprawami pięciu smaków drobne ziarna matiuszki rassiji, piach wilczych trop, krople Morza Białego. Godzina schowania się przed całym światem spadła z drzewa dobrych wiadomości nagle, znienacka. Teraz obieram ją powoli ze skórki, jest dojrzała i soczysta. Pyszna. Motyl przysiada mi na ramieniu. Szkoda, że to tylko cień jej skrzydeł.


Ostatnio ścigam się z czasem, dopędza mnie kiedy słabnę ze zmęczenia, dopada kołowrotem spraw, które "jeszcze" i które "trzeba". Po lekturze jakże ciekawych przemyśleń Piotra o czasie (które bardzo polecam), zaprzyjaźniłam się z małą czerwoną ośmiornicą Astrid, która zamieszkała w moim białym pudełku i codziennie wesoło przypomina mi o tym, że czas można opanować i można nie zapominać o wszystkim :-) Mimo, że jestem dzieckiem papierowym, czyli miewam zwykle stos karteczek na których zapisane jest wszystko - polubiłyśmy się i postanowiłyśmy razem współpracować. Może dzięki temu kawowych chwil będzie więcej!

Smacznej kawy, mądrej książki i tych chwil oddechu dla każdego!